..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

TYTUŁ ORAZ TRESC OPOWIADANIA NIE MAJA NIC – POZA BRZMIENIEM –Z NIEOCENIONYM FORUMOWICZEM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Wróbel



Siedząc przy starym, ciemnobrązowym biurku, rozrysowywałam mapy nieba. Lubiłam brać dodatkowe zadania. Miałam zawsze czas i niewiele innych pasji, którym mogłabym go poświęcić. W Bazie kpili czasem z tego, ale wiem, że mnie cenili - uwielbiałam żmudną pracę nad zaznaczaniem prądów i nowych mgławic... Nagle na oknie, które było otwarte, usiadł wróbel. Kątem oka dostrzegłam ruch, odwróciłam głowę i ... Nie potrafiłam uwierzyć. Jak w transie powoli, by nie spłoszyć zjawy, podeszłam do okna i uklękłam przy parapecie. Przypatrywałam mu się chciwie, chcą zapamiętać każdy milimetr maleńkiego ciałka. Był chudy i chyba chory. Nie miałam chleba, którego mogłabym mu nakruszyć, by go do siebie przywiązać. By mieć choć cień nadziei, że jeszcze przyleci. Po chwili rozpostarł szare skrzydełka i odfrunął. W oczach miałam łzy. Myślałam, ze nie ma już wróbli. Że tu nie ma już ptaków.
Następnego dnia, w drodze do Bazy, wstąpiłam do sklepu i kupiłam najmniejszą bułkę. Patrzono na mnie, jak na bogaczkę o ekscentrycznych zachciankach... Wydałam na nią spora część pieniędzy i nie wiedziałam, dlaczego to właściwie robię. Przecież ten wróbel nie przyleci więcej... Gdy wróciłam usiadłam na ziemi, niedaleko okna i czekałam. Ja - tak zawsze trzeźwo myśląca i opanowana, dałam się porwać złudnej nadziejni, której absurdalności byłam w pełni świadoma. Klęczałam tak kilka godzin. Nie pamiętam ich, byłam jak zanurzona w nierealnym śnie... Nagle, o podobnej porze do wczorajszej, na parapecie usiadł wróbel... Skruszyłam mały kawałek bułki i wysypałam odrobinę od niego... Przyglądał mi się niezdecydowanie, ale głód okazał się silniejszy. W kilku skokach - tak śmiesznych i ślicznych, niezwykłych, zapomnianych... - zbliżył się do kilku okruszków i zjadł je łapczywie. Potem odfrunął, a ja byłam prawie pewna, że jutro wróci.

Następnego dnia inaczej patrzyłam na osadę. Mój mały gość obudził wspomnienia, o których sadziłam, że są utracone bezpowrotnie. Na ulicy minęłam matkę z córeczką. Uśmiechnęłam się do nich promiennie. Odpowiedziały tak samo. Wiedziały, jak ogromnym są szczęściem. Od nocy Czerwonych Księżyców niewiele organizmów zachowało zdolność do rozmnażania się. A dzieci były konieczne, by odbudować świat. Mała patrzyła na mnie chwile czerwonymi oczyma - wszystkie dzieci miały teraz takie - poczym podbiegła do matki i zaczęła do niej coś mówić, złapawszy za rękę. Odprowadziłam je wzrokiem. Były Zjawiskowe. Dawały Nadzieję. Ten drobny gest - dłoń dziecka w matczynej dłoni, przypomniał mi Noc Czerwonych Księżyców.
Było późno, ale niebo nadal był błękitne. Mama spakowała mnie i tatę, a teraz kończyła układanie swoich rzeczy. Nie bałam się latać samolotem - zawsze to uwielbiałam, ale dziś byłam wyjątkowo podekscytowana. Miałam pierwszy raz w życiu zobaczyć morze! Słyszałam opowieści mamy o nim .To były bajki, jakie opowiadał mi na dobranoc i jej wspomnienia z dzieciństwa. Czasem chyba tęskniła do rodzinnych stron... I dziś miałam je zobaczyć. Nie wyobrażałam go sobie. Owszem, widziałam morze na zdjęciach i kartkach, ale... Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Tato miał urwanie głowy pilnując mnie. W końcu byliśmy gotowi do drogi. Na lotnisku nie było tłumu. Ojciec wziął dokumenty i poszedł załatwić formalności, a my z mamą zeszłyśmy do bufety w podziemiu. Dlatego przeżyłyśmy. Czerwone światło pochłonęło nas, gdy kupowałyśmy sok...
Dziś ponoć już nie ma tamtego morza. Zmieniło się w czarną otchłań. Jak wszystko. Na horyzoncie pojawiła się Baza. Znajdowała się w szarym, starym, kamiennym zamku. Była najwyższą budowlą w okolicy. Grube mury i małe okienka dawały poczucie bezpieczeństwa. Nazywaliśmy go Gniazdem. W środku panował gwar. Załoga dyskutowała nad czymś żywo.
- Nie żartują - nie polecisz. Jesteś najlepszy, ale miałeś kontuzje. Tam każdy błąd będzie śmiertelny. Dla wszystkich - drobna Sójka krzyczała na naszego pierwszego lotnika.
Zapytałam, co się dzieje. Mieliśmy Zadanie. Loty rozpoznawcze były rutyną. Mieliśmy wyznaczone dyżury i nie było dyskusji, kiedy leci który lotnik. Ludzi nazywali nas Ptakami. Mieliśmy wielkie, zrobione z nowego spotu lekkiego metalu skrzydła, które przypinaliśmy do ramion i rzeczywiście na tym pustym niebie byliśmy jedynymi ptakami. To przezwisko spodobało nam się tak bardzo, ze sami siebie zaczęliśmy nazywać imionami nieistniejących ptaków, w zależności od umiejętności i sposobu lotu, który lubiliśmy najbardziej.
- Ale kto się lepiej sprawdzi od Orła? - zapytał ktoś inny.
- Muszą lecieć trzy osoby. Inaczej sobie nie poradzą.
Dyskusja, czy raczej kłótnia rozgorzała na nowo. Dla tego lotu żyliśmy. Choć każdy też wiedział, ze to może być samobójcza misja. I ci, którzy byli typowani poza duma, czuli tez zwykły ludzki strach. Uczucie, które Ptakom nie powinno towarzyszyć. Nie mówiłam wiele. Nie lubiłam sporów i wiedziałam, ze i tak ostateczne będzie zdanie Orła. Usiadłam i czekałam, co powie. Nie musiałam czekać długo...
- Zamknąć się - wrzasnął i zapanowała cisza. - To nie czas na głupie kłótnie. Trzeba się przygotować. Nie możemy im pozwolić na kolejny wybuch. Trzeba to zniszczyć. Skoro jest tak wysoko, a po tym, jak dolecicie, musicie to jeszcze zdetonować, koniecznym jest, żeby byli to Ci, który w locie tracą najmniej energii. Niech lecą Szybownicy. Myszołów, Bocian i Jaskółka.
Cisza przerwana została kilkoma słowami aprobaty. Potem szybkie gratulacje i rozpoczęło się przygotowanie do jutrzejszej wyprawy. Ja jednak siedziałam nadal bez ruchu. W końcu podeszłam do Orła.
- Dlaczego ja? - zapytałam. Byłam dumna, zaskoczona i ... przerażona.
- Latasz z nimi od bardzo dawna. Trafiłaś do Gniazda tuż po śmierci ojca, gdy miałaś 5 lat. Nauczyła się szybko latać i jesteś jedną z nielicznych, która nadal życie po tylu latach lotu. To o czymś świadczy. Skoro ja nie mogę, Jaskółko, poleci mój najlepszy uczeń - dodał i po męsku poklepał mnie po plecach.

Kiedy wróciłam do domu, był późny wieczór. W Gnieździe miałam pojawiać się wcześnie rano. Myślałam o tym, że nie zobacze przed wylotem wróbelka. Że go nie nakarmię. Rano, kiedy wychodziłam, minęłam chłopca, który mieszkał w moim domu. Jedynego w okolicy. Uśmiechnął się do mnie czerwonymi oczami i powiedział "Dzień dobry". Zatrzymałam go i w nagłym olśnieniu poprosiłam, żeby około południa poszedł do mnie i nakarmił wróbla, który usiądzie na oknie w gabinecie. Zgodził się, choć chyba nie był pewien, czy z niego nie kpię. Dałam mu klucze i bułkę, która miałam w torebce. Obiecał, że się nim zajmie, a ja wracając wpadnie do ich mieszkania po klucze i resztę bułki. Bardzo mnie to uspokoiło. Pewnym krokiem ruszyłam do Bazy.

Przypięto mi do ramiona czarne, ostre skrzydła. Sprawdzono ich napięcie, nasmarowanie, łączenia. Mogliśmy lecieć. Naszą trójkę na wierzy obserwowała cała załoga. Wiatry były pomyśle. Szybko się unieśliśmy i poszybowaliśmy w stronę krainy północnej. To była długa droga, ale nie męczyliśmy się. W końcu dolecieliśmy do celu. Urządzenie zawieszone w przestrzeni nie wydawało się groźne. Ale znak Czerwonego Księżyca owszem... Podlecieliśmy. Krótkie krzyki przez wiatr. Komendy. Ciecie kabli. Po sprawie. Ruszyliśmy z powrotem, kiedy to zaczęło błyszczeć czerwonym światłem. Łapanie prądu. Obrót. Lot. Komenda. Cięcie. Drugie. Światło. Krzyk...
Spadając widziałam czarną, falującą masę. Grzmiała. Chyba to było morze...

***
Codziennie od dwóch lat przychodzę do mieszkania Jaskółki, żeby karmić ptaki. W dniu, kiedy zginęła, ratując nad od kolejnego wybuchu, przyleciał nie jeden wróbel, a dwa. Nie mogłem się im napatrzeć. Teraz jest już niewielkie stadko. A niebo czasem wydaje się robić delikatnie niebieskie, nie tylko szare. Od tamtego dnia nie ma już wybuchów. To była chyba ostatnia gwiezdna mina, choć tego nigdy nie możemy być pewni. Dlatego Patki nadal pilnują nieba. Tylko teraz spotykają na nim czasem innych, dawnych podniebnych podróżników. Jutro poproszę mamę, żeby nakarmiła ptaszki. Muszę iść na egzamin. Chciałbym zostać Ptakiem. I nosić imię Wróbel.

Misteric.
komentarz[9] |

Komentarze do "Wróbel"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.025845 sek. pg: