..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Mgła



Rozdział Pierwszy

Jonathan zapalił fajkę, stojąc na tarasie i wpatrując się martwo w Pola Chwały. Pomarańczowe słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając czerwone cienie. Kłosy pszenicy chyliły się, zginane podmuchami silnego, północnego wiatru. Długie, zaplecione w dredy włosy mężczyzny wiły się niczym węże, tańcząc chaotycznie i podrygując w różnych kierunkach, jakby żyły własnym życiem.
Jonathan nie wyglądał na typowego mieszczanina. Nosił długą suknię z czarno-srebrnym krzyżem i ciemne kaftany oraz płaszcze. Blada skóra świadczyła, że zajmował się czymś tajemniczym, a może nawet... czernoksięstwem? Tego można było się tylko domyślać, ponieważ mężczyzna nigdy nie wyjawiał swych największych tajemnic.
Teraz, patrząc na Pola Chwały i morze zbóż, kłaniające się mu do stóp, ogarnęła go jakaś dziwna nostalgia, która miała zwyczaj napadać go mniej-więcej raz na miesiąc. Teraz zdarzył się właściwy moment, aby powróciły wspomnienia z dzieciństwa i myśli o... niej. Jonathan bardzo pragnął zapomnieć o kobiecie, która sprawiała, że chciało mu się żyć, lecz nie mógł. Pamięć o Vanessie von Tier nigdy nie mogła zniknąć z jego umysłu, a mężczyzna dokładnie o tym wiedział. Mimo wszystko, wciągnął w siebie trujący dym i wypuścił go z płuc z szumem. Jeszcze raz ogarnął Pola i szepnął sam do siebie:
- Kochanie, dlaczego mi to robisz? Proszę cię, zostaw mnie, nie każ mi sobie tego jeszcze raz przypominać...
Jednak wspomnienia powracały ze zdwojoną siłą, a Jonathan nie mógł nic na to poradzić. Oczami pamięci znów ujrzał ciemne, pachnące włosy i te piękne, czekoladowe tęczówki, które miały w sobie zarazem dozę złośliwości, ale i kryły w sobie uczucie...


Chłopak biegł kryjąc się w cieniu uliczki, przyciskając do siebie jakieś niewielkie zawiniątko. Oddychał ciężko, a para wydobywająca się z jego ust świadczyła o tym, że przed chwilą pokonał biegiem długi odcinek uliczek Magdeburga. Teraz, zmęczony, przykucnął przy murze i oparł się o niego spoconymi plecami. Siedział tak chwilę, aż wreszcie poczuł, że nieco się orzeźwił. Podjął ponowny bieg, dalej klucząc mniej uczęszczanymi bulwarami miasta. Zależało mu na tym, aby nikt go nie zobaczył, więc przeraził się, kiedy o mały włos wpadł na Strażników. Skrył się w najgłębszym cieniu i starając się nie oddychać, obserwował ich ciemnymi oczami. Gdy wreszcie go ominęli odetchnął głęboko i dalszy odcinek drogi przeszedł wolniejszym tempem, rozglądając się naokoło. Nie bał się Strażników, raczej obawiał się, że to on sam może im coś przez przypadek zrobić, a chciał uniknąć rozlewu krwi, tym bardziej, że powinien dobrze się zaprezentować.
Chłopak zatrzymał się przy tylnych drzwiach dużej, dwupiętrowej oraz zadbanej (!) kamienicy. Odetchnął głęboko i zapukał, wystukując skomplikowany rytm, którego nie byłby w stanie zapamiętać byle wieśniak. Czekał chwilę, zanim drzwi się uchyliły, a w cienkiej szparze dostrzegł czekoladowe oczy.
- Jonathan?...
- Vanessa, otwieraj, błagam cię! – szepnął chłopak, wpychając się do wnętrza. Poczuł rozchodzące się po całym ciele ciepło, ale usiadł na fotelu stojącym najbliżej kominka. W rękach ściskał owinięty w jakąś szmatę, tajemniczy przedmiot. Ciemnowłosa dziewczyna przysiadła na oparciu mebla, mierzwiąc poskręcane włosy Jonathana.
- Jak widzę, udało ci się zdobyć to, co chciałeś? – spytała, uśmiechając się pokrętnie, spoglądając jednocześnie na książkę, która okazała się tym przedmiotem, który był niedbale owinięty w szmatę.
- Było ciężko, ale jakoś ją wyjąłem – odpowiedział chłopak z uśmiechem, gładząc okładkę księgi, która była tomem niezwykle grubym i starym. Dziewczyna przekrzywiła głowę i przeczytała tytuł, wymalowany z wymyślnymi zawijasami. Uniosła brwi i podniosła się z fotela.
- Przepraszam że spytam, ale ukradłeś to? – spytała rzucając książce niebezpiecznie rozbiegane spojrzenie. Jonathan przygryzł wargi. Nie oczekiwał tego pytania.
- Niezupełnie... ja po prostu ją sobie wziąłem – wyjaśnił, gładząc tom niczym kociaka. – Nie robiłem tego umyślnie – uśmiechnął się złośliwie, ale dziewczyna pokręciła głową. W jej oczach, można było dostrzec strach.
- Wiesz co zrobiłeś? – prawie wykrzyknęła, zaciskając ręce w pięści. – Ukradłeś najważniejszą księgę tego kraju, świata... nie wiem! Ale problemem jest to, że ty to naprawdę zrobiłeś!
- Nie rzucam słów na wiatr – oznajmił kwaśno Jonathan, ponownie zawijając książkę w szmatę. – Ale widzę, że ty tak. Obiecałaś mi pomóc, a teraz się ode mnie odwracasz.
- Posłuchaj, nie myślałam, że jesteś zdolny to zrobić! – wyszeptała przez zaciśnięte zęby dziewczyna. – Myślałam, że jako twoja przyjaciółka znam cię na tyle dobrze, by...
- Prawdziwi przyjaciele wbijają nóż od przodu, Vanessa – rzucił chłopak ze złością, podnosząc się z fotela. Prawie można było wyczuć, jak w pokoju obniża się temperatura. I to nie tylko za sprawą rozmowy. Dziewczyna też to wyczuła, więc przygryzła nerwowo wargi. Żałowała swoich słów. Mogła przecież powiedzieć to delikatniej, w inny sposób... Tylko że jej wybuchowy temperament dawał o sobie często znać. Cała rodzina narzekała na niego wciąż i wciąż... powinna była posłuchać ojca i się ustatkować.
- Jonathan, proszę cię! – złapała chłopaka za ramiona i spojrzała w jego oczy, po czym szybko tego pożałowała. Poczuła jak jej całe ciało przeszywa niewyobrażalny ból. Brunet patrzył, jak dziewczyna kuli się, kucając na podłodze, na której leżał czerwony perski dywan.
- Za co to?! – krzyknęła Vanessa, spoglądając pełnymi bólu oczami w stronę Jonathana, który stał nad nią z kamienną twarzą.
- Pamiętasz co ci kiedyś powiedziałem? – spytał, wyjmując z kieszeni nieodłączną fajkę. – Ja nie uznaję kompromisów. Zawiodłaś mnie. I zapomniałaś, że umiem czytać w myślach. Chciałaś im o wszystkim powiedzieć. Zdradzić mnie. Mnie! – wykrzyknął. Vanessa z przerażeniem stwierdziła, że to nie jest Jonathan, którego znała. To nie był ten chłopak, z którym znała się od dzieciństwa. Teraz, stał przed nią jakiś potwór, który był zdolny... do zabicia jej?!
- Jon... – wyjąkała, próbując wstać, lecz coś ją powstrzymało. A dokładniej: ktoś.
- Nic nie mów – szepnął, przypalając fajkę. – Przecież wiem, że chciałaś dobrze.
- Więc dlaczego? – spytała, a w oczach zalśniły łzy. Jej pierwsze łzy od wielu lat.
- Nie muszę ci chyba tłumaczyć? Niczego się nie nauczyłaś? – spytał Jonathan, wypuszczając biały dym, który powędrował aż pod sam sufit. – Jeśli powiedziałabyś komukolwiek o mnie, zostałbym skazany na śmierć w męczarniach, godną tego... – szukał przez chwilę w pamięci po czym odkrywczo oznajmił: - Godną Jezusa z Nazaretu – zakończył, patrząc jak łzy spływają z oczu jego przyjaciółki. „Wygląda żałośnie” – pomyślał, wzdychając w duchu. „Zupełnie, jakby mnie nie słuchała”.
- Ale ja... ja... – zająkała się, po czym zamilkła, jakby z czegoś zdając sobie sprawę. Otarła wierzchem dłoni łzy, po czym pokonując siłę umysłu Jonathana, podniosła się z podłogi. Zacisnęła ręce w pięści.
- Widzę, że zrozumiałaś – chłopak uśmiechnął się słodko, patrząc na zacięte spojrzenie Vanessy.
- Zrozumiałam. Czy zdałam? – spytała od razu, patrząc wyczekująco na niewiele od niej samej starszego nauczyciela. Jon przymknął oczy i w sekundę usłyszał wszystkie myśli dziewczyny.
- No powiedzmy – odparł z uśmiechem, po czym został zaatakowany przez brunetkę, która uścisnęła go tak mocno, jakby to miało być ich ostatnie spotkanie. Kiedy Vanessa wypuściła go wreszcie z objęć, wskazała palcem na zawiniątko i spytała:
- Więc to... to falsyfikat?
- A co żeś myślała? Wskaż mi jednego głupca, który byłby w stanie wykraść to ze Świątyni – odparł ze złośliwym uśmieszkiem Jonathan, wrzucając książkę do paleniska, w którym wesoło skwierczał ogień.
- Przestraszyłeś mnie – wyznała Vanessa, podchodząc do chłopaka i przytulając się do niego, niczym ufny pies.
- Od tego jestem – odparł brunet i pogłaskał dziewczynę po głowie. W niedługim czasie, jego życie miało wywrócić się do góry nogami. W tamtym czasie, nie mógł przeczuwać, że wszystko potoczy się w złą stronę przez jeden, pozornie nieważny szczegół...


- Panie?
Jonathan odwrócił wzrok od nieba i z niesmakiem spojrzał na stojącą za nim, nieśmiało uśmiechającą się służącą. Zlustrował ją od góry do dołu, stwierdzając, że bardzo się go boi. Uśmiechnął się w duchu.
- Słucham? – „Och, co za uprzejmość”, pomyślał wyczekując odpowiedzi, którą już poniekąd znał.
- Przyjechał hrabia Marquardt. Chciałby się z panem widzieć – oznajmiła, starając się powstrzymać drżenie rąk. Bała się jak jasna cholera. W gruncie rzeczy była dobrą dziewczyną, ale niezmiernie głupią i poddaną wioskowym stereotypom i mitom krążącym wokół Davisa. A plotki o jego gniewie i sile, którą ma, były na tyle „wiarygodne”, że w nie ślepo wierzyła. Nieco błędnie. Ale jednak nie do końca.
- Nie wiesz czego chce ten stary pies? – spytał Jonathan, a służka wzdrygnęła się na słowa, którymi jej pan określił hrabiego.
- Nie raczył powiedzieć – wyjaśniła, coraz mocniej miętosząc swój fartuszek.
- Przekaż mu, że za chwilę się zjawię – rzucił mężczyzna, znów zwracając wzrok ku Polom Chwały. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, na niebie pojawiły się niezliczone gwiazdy. Północny wiatr prawie zanikł i zboże falowało delikatnie, stwarzając iluzję, iż jest wielkim, pszenicznym morzem.
Jonathan nie był zadowolony z odwiedzin hrabiego. Wcale nie miał na nie teraz ochoty. W ogóle nie miał zamiaru gościć jakichkolwiek dostojników w swojej wiejskiej posiadłości. To miała być oaza spokoju, a nie miejsce, w którym mogłaby przelewać się krew. Poza tym, przyjazd Marquardta przerwał film, który Jonathan oglądał we własnej głowie. Wspomnienia, które lubiły powracać, a on z jednej strony lubił przypominać sobie te szczęśliwie chwile, kiedy szkolił Vanessę, kiedy ją kochał, kiedy byli sobie oddani... Jednak druga strona duszy bolała, gdy mężczyzna przywoływał do siebie zapach włosów dziewczyny, jej śmiech, brzmienie głosu... Poczuł mocne ukłucie w sercu. To było tak strasznie dawno...
- Nie. Dość – szepnął Jonathan, zchodząc z tarasu. – Nie mogę cały czas jej wspominać – rzucił, krocząc w stronę salonu, w którym siedział już niepożądany gość. Mężczyzna machinalnie poprawił włosy. Siedzący dotąd jegomość podniósł się z czerwonego fotela i uśmiechnął się półgębkiem.
- Witam, Jonathanie – rzucił składając niewyraźny ukłon, który przy jego niebotycznym wzroście wyglądał niczym skinienie głową.
- Witam, Gregoriusie – odparł Jon, powtarzając gest wysokiego, łysego mężczyzny, odzianego w kosztowny płaszcz ze skóry reverantów. – Może usiądziemy – zaproponował, siadając na wygodnym, miękkim fotelu.
- Dziękuję. Wiesz, jesteś bardzo uprzejmy. Kiedyś taki nie byłeś – powiedział Gregorius, z dozą złośliwości w głosie.
- Chyba nie mówisz o tym spotkaniu w Einem? – Jonathan udał zdziwienie, unosząc brwi. – Wiesz, że to był tylko przypadek. Nie wiedziałem, że to byłeś ty – kłamał jak najęty. I całkiem dobrze mu to wychodziło. Żałował, że Gregorius zdjął wtedy kaptur.
- O tak, przyjacielu, właśnie o tym wydarzeniu mówię. Byłeś bliski odcięcia mi głowy, na szczęście w ostatniej chwili zdecydowałem się ukazać ci swoją twarz. Widzę, że dobrze postąpiłem – łysy mężczyzna uśmiechnął się, na co ten drugi odpowiedział tym samym.
- Sandro, przynieś nam dwa kufle grzanego piwa – rzucił Jonathan od niechcenia, jednocześnie starając się przecisnąć przez myśli Gregoriusa, jednak ten – uczony w Zakonie Różokrzyżowców – nie dał dostępu do swych myśli, na co Jon niepocieszony skrzywił się.
- Widzę, że ktoś nauczył cię gościnności przez ostatnie pięć lat – mężczyzna w płaszczu uśmiechnął się złośliwie, wlepiając swoje zielone oczy w Jonathana, który mimowolnie spuścił wzrok. Zbyt dobrze znał tego gada, aby teraz dać się nabrać.
- Przejdźmy do rzeczy, Gregoriusie. Co cię do mnie sprowadza? – jegomość w dredach przerwał niezręczną dla niego rozmowę. Czuł, że w ten sposób nigdy nie doszedłby do sedna sprawy.
- No cóż, nie ukrywam, że jest to sprawa nieprzyjemna. Zapewne słyszałeś o tej „mgle”?
Jonathan skinął głową.
- Owszem, słyszałem. Ponoć przyszła z Gór Księżycowych, a ci którzy się w niej zatopili powracali obłąkani lub nie wracali nigdy.
- O, widzę że jesteś w temacie, Jon – zauważył Gregorius, podpierając brodę na ręce wielkiej jak bochen chelba. – To bardzo dobrze, bo mam dla ciebie zadanie związane z tą tajemniczą „mgłą”.
- Nie jestem czarodziejem – burknął Jonathan, krzyżując ręce na piersiach.
- Ależ jesteś! Nie czarodziejem, lecz czarnoksiężnikiem, wiedźminem. Znasz się na takich sprawach jak nikt na Północy, nikt na Wschodzie, ani nikt na Zachodzie. Jesteś najlepszy – zakończył Gregorius, wpatrując się w twarz Jonathana, który rozważał teraz słowa hrabiego. Może był najlepszy, ale dawno wyrósł z takich zabaw.
- Posłuchaj, Gregorius... nie sądzę, bym miał ochotę zagłębiać się w takie sprawy. Uważam, że jest ona na tyle płytka, że niedługo sama zniknie.
- O nie, ta mgła nie zniknie sama. Ktoś jej musi w tym pomóc – stanowcze zaprzeczenie Marquardta wzbudziło niejakie podejrzenia Davisa. Skąd ta pewność w jego głosie?
- Nie wiem czy sam podołam zadaniu... – mruknął Jonathan. Tak naprawdę sam doskonale dałby sobie radę, nawet byłoby mu lepiej niż w grupie. Był typem samotnika, od dłuższego czasu.
- O kompanów się nie martw! Już skompletowałem grupę. Ostatnim, najważniejszym ogniwem jesteś ty, drogi przyjacielu – rzekł hrabia, splatając ręce w charakterystyczny sposób. Jon westchnął ciężko i zaczął rozważać sprawę w duchu. Prawdą było, że już od dłuższego czasu nie miał żadnego ciekawego zadania, ale... jakoś nie ufał Gregoriusowi. Nigdy nie byli przyjaciółmi, bardziej wrogiami. A teraz Marquardt chciał, aby on pozbył się tej „mgły”... Ta sprawa śmierdziała, jak bagna na Zachodnim Krańcu, ale Jon postanowił, że jeszcze jedno wdepnięcie mu nie zaszkodzi. Jego życiowe buty były dość znoszone, by wytrzymać taką kąpiel.
- Dobrze – rzucił Jonathan krótko, upijając łyk właśnie przyniesionego piwa. – Ale chciałbym wiedzieć z kim idę, no i przede wszystkim: za ile.
Gregorius zaśmiał się głośno, wylewając wokół siebie sporo piwa, co z niesmakiem zauważył Jon. Jednak nic nie powiedział, oczekując kolejnych słów hrabiego.
- Myślałem, że wiedźmini działają z dobrej woli, nie za pieniądze – uśmiechnął się, jednak widząc piorunujący wzrok mężczyzny z dredami, westchnął ciężko i ciągnął dalej: - No dobrze, widzę, że bardzo chcesz znać szczegóły, więc nie przedłużam. Otóż, grupa którą wyślę do „mgły” to pięć osób, wliczając ciebie. Znajdują się w niej łucznik, wilkołak, medium, wampir i ty – wiedźmin. Każde z was otrzyma po milion rubli, jeśli zadanie się powiedzie. Nieważne jest czy z wyprawy powrócisz tylko ty, czy może wszyscy. Najważniejsze jest, aby wasze działania przyniosły pożądany skutek – zakończył Gregorius, upijając spory łyk piwa.
- Dlaczego aż tak bardzo zależy ci na zniknięciu „mgły”? – spytał po chwili Jonathan, w duchu ciesząc się już z miliona rubli. Jednak jego druga, bardziej podejrzliwa strona kazała mu być ostrożnym. Hrabia westchnął i odpowiedział:
- Ujmijmy to tak: ta mgła to zagrożenie nie tylko dla mojego hrabstwa, ale być może i dla całego państwa. Nie chciałbym, aby wszyscy zginęli, więc podjąłem inicjatywę zniszczenia jej. Poza tym, ona pożera ludzi, jeśli mogę się tak wyrazić. Ćwierć mojego wojska zaginęła błądząc w tumanach „mgły”. To duże straty, wiesz że moje wojsko małe nie jest.
- Więc martwią cię materialne działania tej mgły? – spytał Jon, drapiąc się po niewielkiej bródce.
- A cóżby innego? – zdziwił się hrabia. Albo udał zdziwinie.
- Myślałem, że może poniosłeś jakieś duchowe straty. Dawno ci na niczym tak bardzo nie zależało, zdziwiło mnie więc twoje zaaganżowanie – wyznał szczerze Davis, chyba po raz pierwszy tego wieczoru nie powstrzymując języka na wodzy.
- Nie. Nie poniosłem żadnych duchowych strat i ponosić nie zamierzam – oznajmił twardo Marquardt, odstawiając pusty kufel na piękny, mahoniowy stół, z nogami w kształcie łap lwów. Podniósł się z fotela, a Jonathan uczynił to samo.
- Myślę, że wszystko co miałem ci do powiedzienia, już ci powiedziałem i mówić więcej nie chcę, bo nie mam o czym. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie i że pokonacie mgłę. Jeśli będziesz na tyle odważny, staw się jutro w Magdeburgu o piątej rano przy Wielkiej Bramie. Przygotuj się na podróż, która na pewno ciężką będzie. Wypocznij dziś dobrze. I... żegnaj – hrabia ukłonił się i zamaszystym krokiem opuścił posiadłość Davisa.
Jonathan opadł na fotel i pokręcił głową.
- Nie powiedziałeś mi wszystkiego, przyjacielu... – szepnął, wzdychając ciężko. – Sandro, spakuj mnie na podróż. Jutro wyjeżdżam, nie wiem na ile.
- Dobrze, panie. Czy przygotować ci kąpiel? – spytała służąca, miętosząc dalej swój fartuszek.
- Jeśli byłabyś taka uprzejma. A teraz odejdź, chciałbym porozmyślać w samotności – rzucił Jonathan, odprawiając służkę ruchem ręki.
Tak, zapowiadały się naprawdę miłe tygodnie...

Arwena.
komentarz[8] |

Komentarze do "Mgła"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.027693 sek. pg: