..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Cicha woda brzegi rwie...



Jechaliśmy już od kilku godzin i byliśmy piekielnie zmęczeni. Naszym jedynym marzeniem było teraz znalezienie jakiejś gospody, choćby i najgorszej klasy. Miałam już serdecznie dość spania pod gołym niebem, chłopcy chyba też. Rozumiem, od czasu do czasu, ale nie co noc, na Boga! Każdy człowiek potrzebuje chociaż trochę wygody.
Wjeżdżaliśmy na wzgórze i miałam nadzieję, że zobaczymy za nim jakąś karczmę. Proszę…, błagam….
Stanęliśmy na szczycie tego niewielkiego wzniesienia. Nie było przed nami karczmy, ale w oddali migotały światła. Oby to były światła miasta, a nie jakieś zwidy.
Jakby tego wszystkiego było mało (mam tu na myśli brak snu w czymś przypominającym łóżko, nie najmilszą okolicę, przez którą jechaliśmy w nocy i niewygodny koński grzbiet), to zaczęło jeszcze padać. Za co Bóg mnie tak doświadcza? Dlaczego mnie?
Ale te nikłe światełka w oddali dodały nam trochę energii. Spięliśmy konie i pogalopowaliśmy w ich stronę. Zdawało mi się, że słyszę radosne posapywanie Żyły, który jechał zaraz za mną.
Rozpadało się na dobre i kiedy dotarliśmy do miasta (tak, to było miasto!) byliśmy przemoczeni do suchej nitki.
Wjechaliśmy na rynek. Przez niektóre okna widać było jeszcze światła, które widzieliśmy z oddali., ale po krótkiej chwili otoczyła nas całkowita ciemność. Jak widać, wszyscy udali się już na spoczynek.
Nie znaliśmy miasta, a nieprzenikniony mrok wcale nie ułatwiał nam jego poznania. Zgubiliśmy się w labiryncie ulic i mieliśmy wątpliwą przyjemność okrążenia go, zanim trafiliśmy na jakąś karczmę.
Pod drzwiami siedział chłopiec, który cicho powiedział, że zaprowadzi nasze konie do stajni, gdzie się nimi zajmą. Oddaliśmy mu wodze i weszliśmy do karczmy.
W środku było duszno, wilgotno i ponuro. Przy ladzie siedziało dwóch mężczyzn patrzących na nas spode łba. Karczmarz był zwalistym mężczyzną, łysym jak kolano, ale obdarzonym bujnymi wąsami. Czy tylko mi się zdawało, czy prychnął z dezaprobatą, kiedy nas zobaczył? Co za ludzie….
- Witam. Czy…- chciałam zapytać o pokoje, ale karczmarz mi przerwał.
- Nie jesteście stąd, prawda? – bardziej stwierdził, niż zapytał – Nie zostawałbym tu na waszym miejscu.
- A to dlaczego? – Żyła nachylił się do karczmarza z ironicznym uśmiechem.
- Ludzie nie lubią obcych. – rozejrzał się dookoła i nachylił się do nas – Nieszczęścia chodzą po ludziach….
- Grozisz nam? – Bernard wyjął z pochwy nóż i przystawił go wąsaczowi pod nos.
- Bernard, uspokój się – odsunęłam jego ramię ręką i zwróciłam się do karczmarza – Chcielibyśmy tylko wynająć pokój na dwie noce, dzisiaj i jutro. To chyba nie problem, co? – machnęłam mu złotym dukatem przed nosem i patrzyłam, jak jego oczka za nim powędrowały.
- Dam wam pokój, co mi tam. Tylko nie mówcie, że was nie ostrzegałem - podał nam ciężki, mosiężny klucz – Na górze, pierwsze drzwi po lewej.
- Dziękujemy – uśmiechnęłam się i rzuciłam mu monetę.
Kiwnęłam głową na chłopaków i poszliśmy na górę. Były tam tylko trzy pokoje (sądząc po słowach karczmarza, wszystkie są pewnie puste).
Nasz pokój był mały, ale przyzwoicie urządzony. Stało tam wprawdzie tylko jedno łóżko, ale dla nas to nie problem. Żyła może spać na podłodze i nigdy na to nie narzekał (wręcz przeciwnie), a Bernard zawsze ma coś ze sobą. Czasami śpimy nawet we trójkę w jednym łóżku, ale tylko wtedy, jeśli Żyła się umył (zaufaj człowieku, nie chcesz, żeby obudził cię w nocy jego smród). Można powiedzieć, że dzisiaj był w miarę czysty (wpadł po drodze do jakiejś rzeczki i jego zapach jakby zelżał). Poza tym, nie miałam serca kazać chłopcom spać na podłodze, zwłaszcza po tym, co ostatnio przeszliśmy. I te ich błagalne spojrzenia, jakie rzucali w stronę łóżka.
- Przebierać się i do łóżka – powiedziałam, kładąc się na środku, a chłopcy położyli się po moich obu stronach, z minami, które wyrażały niebywałe szczęście – Tylko ręce przy sobie – dodałam, zdmuchując płomień świecy.
Już po chwili usłyszałam ich równe oddechy. Ja też szybko zasnęłam. Byłam tak zmęczona, że nawet nie musiałam brać ziół na zaśnięcie.

Wstałam dobrze popołudniu, ale przynajmniej się wyspałam. Bernard obudził się chwilę później i wyczołgał się spod przykrycia. Żyła obudził się na końcu, a zrobił to tak…gwałtownie, że spadł z łóżka i wylądował na podłodze z głośnym klapnięciem. Zanim się ubrał, długo jeszcze masował zadek.
Zostawiłam chłopców w karczmie, bo wyraźnie mieli ochotę na łyk czegoś mocniejszego. Zapytałam się tylko karczmarza, jak nazywa się goszczące nas miasto. Powiedział, że Rhenfeilden.
Tak więc zostawiwszy chłopców z trunkami w karczmie, wyszłam, aby zwiedzić miasto.
Nie mogłam nie zauważyć, że ludzie ostentacyjnie się na mnie gapią, z chytrością (może zawiścią?) w oczach. Zrozumiałabym takie zachowanie, gdybym była inkwizytorem ubranym w oficjalny uniform (nie mam pojęcia, dlaczego lud tak nienawidzi działaczy Świętego Officjum. Przecież są oni sługami Bożymi dbającymi o to, aby w świecie nie szerzyła się ohydna herezja), ale ja byłam ubrana w najzwyklejsze szaty i nikt nie mógł się nawet domyślać, że jestem egzorcystką. Nie wspomnę tu o innych moich cechach, które wyróżniają mnie wśród plebsu.
Dziwne. Obeszłam już chyba całe miasto, ale nigdzie nie widziałam kościoła, ani nawet marnej kapliczki. Ba, to jest więcej niż dziwne. Moja (jakże grzeszna) ciekawość zmusza mnie, do, choćby powierzchownego, poznania powodu takiej niedbałości.
Spytałam się pierwszej napotkanej osoby, która gapiła się na mnie nieco mniej złośliwie, gdzie mogę znaleźć kogoś, kto ma tu władzę. Powiedziano mi, żebym poszła na główny rynek i znalazła parterowy dom otoczony niskim płotkiem ze zbitych desek. Podziękowałam i zawróciłam.
Odnalazłam rzeczony budynek i zapukałam do drzwi. Czekałam kilka chwil, poczym dobiegł mnie czyjś krzyk.
- Kogo tam diabli niosą?! – w głosie było słychać złość.
- Szukam kogoś, kto zarządza w mieście. Czy dobrze trafiłam?
- Ano dobrze. Czego chcecie? – głos zdawał się zbliżać.
- Porozmawiać – odpowiedziałam i usłyszałam szczęk przekręcanego klucza. Po chwili moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna. Był tak chudy, że przez skórę można było policzyć jego wszystkie kości. Ale miał bystre spojrzenie i twarz o orlim profilu. Wyglądał na człowieka, który poradzi sobie ze wszystkim. Nic dziwnego, że ma tu władzę.
- Z kim mam…przyjemność? – wypowiedział ostatnie słowo, jakby spluwał.
- Maria de Valés. Mogę wejść?
- Ależ proszę, proszę. – odsunął się, wpuszczając mnie do środka – Jestem Tomasz Broda, choć w mieście wszyscy mówią o mnie Brodacz – rozumiem, że przezwisko jest od nazwiska, bo na twarzy tego człowieka nie było ani śladu zarostu.
- Nie zajmę panu długo. Szukałam kościoła, aby się wyspowiadać, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. Czy byłby pan łaskaw mi pomóc? – uśmiechnęłam się niewinnie.
- Kościoła?! – zaśmiał się ochryple – Droga pani. Tutaj nie ma kościoła.
- Dlaczego? – zdecydowałam się drążyć ten temat.
- Bo…- zawahał się przez chwilę – Nasz ostatni ksiądz zmarł i kościół poszedł pod rozbiórkę, żeby podatki opłacić. No a potem…- znowu się zawahał, jakby nie wiedział, co powiedzieć – Nie mieliśmy pieniędzy, żeby go odbudować.
- I kapłana też nie macie, tak? – w moim głosie nie było słychać ironii.
- Niestety. – zacisnął usta.
- Rozumiem. No cóż, dziękuję za pomoc. – ukłoniłam się i wyszłam.
To miasto coraz mnie mi się podobało. Że kościoła nie mają, bo pieniędzy na to nie ma, mogłam jeszcze uwierzyć. Ale że nie mają księdza?! To już była przesada. Coś mi się widzi, że zostanę tu dłużej, niż mi się wydawało.
Wróciłam do karczmy. Sądząc po stosie butelek piętrzących się na stole, chłopcy wypili tyle trunków, że wystarczyłoby żeby upić wszystkich ludzi w Jurgensburgu. Przynajmniej tych, ze słabszymi głowami.
Jeśli zaś chodzi o moich towarzyszy, to Żyła zabawiał się kręceniem butelką po stole, a Bernard po prostu sobie siedział i obracał w palcach monetę. Uniósł głowę, kiedy weszłam. Żyła zrobił to samo, a przynajmniej tak mi się wydaje.
- A mówiłam ci, żebyś nie dał mu się spić…- powiedziałam do Bernarda, choć nawet się nie zdenerwowałam. Bernard w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
Razem zanieśliśmy Żyłę do pokoju, starając się nie wsłuchiwać w sprośne piosenki, jakie wyśpiewywał (albo raczej mamrotał) nasz towarzysz.
Położyliśmy go na łóżku, żeby oprzytomniał. Coś mu to nie szło, więc wsadziłam mu pomiędzy zęby listek (roślina nazywa się chelbia, a przynajmniej tak mi się wydaje i „leczy” kaca) i kazałam zagryźć. Kiedy to zrobił, na jego twarzy odmalował się grymas obrzydzenia, ale już po chwili zaczął przytomnieć.
- I co? Ładne miasteczko? – Bernard usiadł na zydlu i położył nogi na stole.
- Wiocha, nie miasteczko. – zrobiłam to samo, chociaż darowałam sobie układanie nóg na stole – Wiesz, że oni tu kościoła ani księdza nie mają?
- No i dobrze. – Żyła odezwał się z posłania, ale tak plątał słowa, że to, co powiedział, zabrzmiało jak „no i fowze”. Z trudem go zrozumiałam.
- Och, zamknij się! – rzuciłam w jego stronę i wróciłam do tematu – Że niby pieniędzy na kościół nie mają.
- Boga się nie boją…- powiedział Bernard, a w jego głosie słychać było ironię – Co się przejmujesz?
- W sumie to racja…nie moja sprawa.
Miał rację. To nie jest mój problem. Ja mogę o tym najwyżej powiedzieć biskupowi, to przyśle im inkwizytora, żeby sprawę wyjaśnić. Ja wyjadę stąd jutro rano i szybko zapomnę o tym miejscu.
Posiedzieliśmy w pokoju do wieczora. Karczmarz przyniósł nam kolację (jakby ktoś był ciekaw, to trzy miski kaszy gryczanej). Pilnowaliśmy Żyły, bo jak chłop jest spity, to różne głupoty mogą mu strzelić do łba. Nie mam ochoty wiedzieć, jakie może wymyślić mój pijany towarzysz.
Z okna naszego pokoju widać było rzekę. Uznałam, że dobrze byłoby się trochę przewietrzyć przed snem i wyjść tam na krótki spacer. Powiedziałam Bernardowi, gdzie będę i poszłam.
Nad wodą było tak spokojnie. Usiadłam na trawie i wpatrzyłam się w gładką taflę wody, w której odbijało się światło gwiazd i księżyca. Rozmarzyłam się. Rzadko mam okazję do takiej chwili spokoju i rozmyślań. Nie kryję, że sprawia mi to przyjemność.
Siedziałam tak, kiedy zobaczyłam na horyzoncie jakieś światełko. Coś jakby przesuwający się punkt. Byłam zmęczona, więc uznałam, że to po prostu jakieś zwidy.
Zdjęłam buty i zanurzyłam bose stopy w wodzie. Zrobiło mi się przyjemnie chłodno. Zdawało mi się, że czułam jak odchodzą ode mnie troski tego świata, takie to było miłe.
Moją (jakże ulotną) chwilę spokoju, przerwał odgłos kroków. Ktoś szedł w stronę brzegu, ale był dość daleko ode mnie. Spojrzałam w stronę, z której dochodził dźwięk i wyraźnie zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Chyba mężczyzny. Profil wydawał się znajomy.
Jasny punkt, który wcześniej widziałam i uznałam za przywiedzenie, znowu się pojawił. Jego blask zdawał się być silniejszy.
Na chwilę sparaliżował mnie strach. Nie wiedziałam, czego się boję, ale uczucie było tak silne, że aż nie mogłam oddychać.
Po chwili lęk ustąpił. Odszedł powoli, nie pozostawiając po sobie niczego. Postać znikła, tak samo jak jasny punkt.
Być może powinnam sprawdzić, co to było, ale nie zrobiłam tego. Przypisałam wszystko zbyt dużej ilości wypitego alkoholu i wróciłam do pokoju. Żyła zasnął zwinięty w kłębek na podłodze, a Bernard czyścił paznokcie nożem (znowu).
- Spity? – spytałam, patrząc na Żyłę.
- Zalany w trupa. – Bernard położył nóż na stole i spojrzał na mnie – A ty co taka blada? Ducha widziałaś, czy co?
- Co? A…nie, nic się nie stało. – uśmiechnęłam się lekko – Możesz się odwrócić?
- Bo co? – spytał, unosząc brwi.
- Bo chcę się rozebrać.
- A bo to ja cię nagiej nie widziałem? – zrobił poirytowaną minę.
- O jeden raz za dużo. Odwróć się.
Spojrzałam na niego tak, że w końcu się odwrócił, a ja mogłam spokojnie się przebrać. Kiedy leżałam na łóżku, odezwał się.
- Dla ciebie może nie jest to miłe wspomnienie, ale dla mnie jest to jedno z lepszych.
- Dla mnie też, ale to nie oto chodzi – powiedziałam i owinęłam się okryciem, poczym zapadłam w sen.
Niestety, nie obudził mnie świt czy pianie koguta. Oczywiście, że nie. Jestem egzorcystką i mogę zapomnieć o normalnej pobudce. Ze snu wyrwało mnie uderzenie o podłogę, spowodowane wywleczeniem mnie z łóżka przez dwóch wielkoludów. Jak zauważyłam, Bernard i Żyła znaleźli się w równie pobudzającej sytuacji.
Kolejną rzeczą, która uczyniła ten poranek niezwykle urozmaiconym, był cios pałką w potylicę. Następnie – kilkugodzinna bodajże – utrata przytomności.
Ocknęłam się w cuchnącym budynku, który można by uznać za stodołę. Miałam ręce zawiązane na plecach i nogi skrępowane w kostkach. No i oczywiście, knebel w ustach. Żyła był cały obwiązany sznurkiem (od ramion aż po pięty), a Bernard był skrępowany tak samo jak ja.
Rozejrzałam się dookoła w nadziei, że zobaczę naszych oprawców. Zdawało mi się, że ktoś poruszył się w ciemnym koncie, ale to tylko grabię się przewróciły.
Po chwili, usłyszałam głosy. Jeden jest znam…tylko skąd? Chwileczkę…już wiem! To Tomasz Broda! O co tu chodzi?
Ale drugie głosu nie znam. Należy do jakiejś kobiety. Raczej niski, dość cichy. Zdaje się zanikać, jakby kobieta umierała, a jednocześnie wibruje. Oczami wyobraźni widziałam tą osobę. Wysoka, smukła. Ma długie włosy, czarne, jak noc i bardzo jasne oczy. Jest blada, krucha, jak porcelana.
Drzwi znajdujące się na wprost mnie otworzyły się i moim oczom ukazał się nie kto inny, tylko Tomasz Broda. Był sam.
Podszedł do mnie i nachylił się, przez co jego twarz zrównała się z moją. Uśmiechnął się smutno.
- Taka młoda i taka piękna… - powiedział bardziej do siebie niż do mnie, poczym dodał głośniej – Gdyby moja córka żyła, chciałbym, żeby wyglądała tak jak ty.
- Jesteś chory…po co nas związałeś i sprowadziłeś do tej cuchnącej chałupy?
- Zaraz się dowiesz. – powiedział i wyprostował się – Nakryłaś mnie…prawie.
- To ty byłeś nad rzeką! – o, teraz moja niedokładność się mści.
- Tak, oczywiście, że ja. Spotkałem się z moją ukochaną…- jego oczy zaszły mgłą – Z panią mego serca…moim ideałem. wkrótce ją zobaczysz.
Wyprostował się i uniósł ręce w górę. Z jego ust popłynęły słowa w nieznanym mi języku. Zalała nas fala oszałamiająco jasnego światła. Powoli zaczynałam dostrzegać postać kobiety. Odpowiedziała Tomaszowi w języku, którym przemawiał. To do niej należał głos, który wcześniej słyszałam, nie ma co do tego wątpliwości.
Po chwili dostrzegłam ją w całej okazałości. Wyglądała dokładnie tak, jak ją sobie wyobraziłam, z pominięciem włosów. Miała śnieżnobiałe włosy, falujące wokół niej niczym połyskliwy całun. Jej krwistoczerwone usta wygięły się w uśmiechu.
Tomasz wpatrywał się w nią zauroczony. Wystawił przed siebie ręce, jakby chciał ją objąć, ale nie podszedł do niej. Odeszli razem w odległy kąt, tak że ja i moi „obrońcy” zostaliśmy sami. Odwróciłam się w stronę Bernarda. Był już przytomny. Kiedy zobaczył, że na niego patrzę, zaczął się do mnie przesuwać.
- Jest kiepsko. – powiedział, oblizując wargi.
- Co ty nie powiesz…. – odcięłam się sarkastycznie – Nie masz jakiegoś noża, sztyletu, czy czegoś?
- Nie, wszystko mi zabrał.
- To co zrobimy?
Zastanowił się chwilę.
- Węzły są mocne, ale linki są bardzo słabe. Mogłabyś…
- Mogłabym…co?
- Mogłabyś przegryźć moje więzy.
- Żartujesz sobie ze mnie?! – spojrzałam na niego jak na idiotę – Mam gryźć te linki?
Pokiwał głową. Ten to ma pomysły. Nic nie powiedziałam, tylko nachyliłam się i zaczęłam szarpać zębami sznurki. Przez moment zrobiło mi się niedobrze, były tak ohydne. Ale Bernard miał rację, są słabe. Udało mi się je poszarpać na tyle, że mógł je rozerwać szarpnięciem rąk. W tym samym momencie wrócił Tomasz. Pochylił się nade mną i mocno trzasnął w twarz, tak że aż zemdlałam. Ostanie co usłyszałam, to syk Bernarda: „Ty sukinsynu…”
Byłam w jakiejś komnacie z kamiennym sufitem. Spróbowałam się poruszyć. Osiągnęłam tyle, że odkryłam, że leżę na czymś zimnym (może na kamieniu?), mam ręce i nogi przytwierdzone do tego czegoś rzemieniami. A poza tym, jestem sama, boję się i nie wiem, co się ze mną stanie. Mówiąc prościej, normalny dzień z mojego życia.
- Boisz się, prawda? – nade mną stała ta białowłosa kobieta.
- Tak. – starałam się opanować drżenie głosu.
- Wiesz, co się stanie? – jej głos trochę mnie uspokoił, ale mimo wszystko, strach był zbyt silny.
- Nie.
- Umrzesz i dasz życie nowej osobie.
- Komu?
- Mnie…- uśmiechnęła się marzycielsko – Zmarłam trzy lata temu, po śmierci mojej córki. Byłaby teraz w twoim wieku. Mój mąż…- zamilkła na chwilę, rozglądając się dookoła – Był tu ksiądz, który nie chciał odprawić mojego pogrzebu. I Tomasz go zabił…kościół rozebrano, a ludziom zakazano o tym mówić. Przyjezdni albo zostawali tu na zawsze, albo ginęli. Później Tomasz spróbował magii, tak bardzo chciał wrócić mnie do życia. Starał się przenieść moją duszę w ciało innej osoby, ale nie udawało mu się.
- To jest chore. Jesteście niewierni, a wasze dusze są nieczyste. Błagajcie o wybaczenie, a może gniew Pana na was nie spadnie.
- Aż zjawiłaś się ty. – mówiła dalej, jakbym jej w ogóle nie przerywała – Silna, młoda, czysta…- spojrzała mi prosto w oczy - …i dziewicza, nie splugawiona przez mężczyznę.
Cóż, nie zamierzam się z nią sprzeczać, ale o tym „nie splugawieniu’, to trochę przesadziła. Pewnie gdyby nie to, nie byłabym egzorcystką. Ale o to za długa historia, no i okoliczności nie są zbyt sprzyjające. No i z tym „mężczyzną”, też mogłabym się trochę posprzeczać.
Tą jakże uroczą pogawędkę przerwał nam Tomasz, który wszedł do komnaty. Trzymał w dłoni jakiś nóż albo sztylet. Oho, robi się nieprzyjemnie.
Stanął koło mnie i uniósł ręce do góry.
- O pani Lilith – on wzywa Lilith? Jasna cholera! – Królowo Demonów, spełnił proszę moje błagania! Weź życie tej oto kobiety i oddaj jej ciało mej oblubienicy!
Byłam zbyt przerażona, żeby myśleć racjonalnie. Jedyne co mogłam robić, to modlić się. Odmawiane w ciszy „Ojcze nasz” dodawało mi otuchy.
Tomasz skończył wygłaszać swoje formułki. Białowłosa nachyliła się nade mną. Wyciągnęła rękę i włożyła ją w moją pierś. Przeszył mnie chłód i wygięłam się łukowato. To było tak, jakby wyrywała mi serce. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam.
Po chwili powietrze rozdarł niewyobrażalny ryk. Białowłosa krzyczała, chyba z bólu. Spojrzałam na nią. Miała szeroko otwarte oczy. Malowało się w nich zaskoczenie i niedowierzanie.
Decyzja była natychmiastowa. Zebrałam w sobie resztki sił. Przywołałam w sobie siłę mojej wiary. Wyszeptałam:
- Idź precz demonie, pomazańcu Szatana, potomku piekła…. Opuść tą domenę i ukorz się przed Bogiem. Tak mówię ja, jego wysłanniczka na tym padole.
Tomasz upadł, zasłaniając twarz rękami, a białowłosa rozpłynęła się w powietrzu, niczym strzęp mgły. No cóż…, przegonić ich przegoniłam, ale Tomasz pewnie zaraz się podniesie i delikatnie mówiąc, poturbuje mnie. A ja ciągle jestem przywiązana do tego zimnego cholerstwa.
Usłyszałam czyjeś kroki. Ostrożne, ciche, ale szybkie. Po chwili, do komnaty (nazwijmy tak to miejsce z braku lepszego określenia) wszedł Bernard, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Chodź tu szybko i rozwiąż mnie!
Zanim do mnie podszedł, spojrzał na Tomasza. Pokręciłam tylko głową i wreszcie mnie rozwiązał. Podniosłam się i rozmasowałam obtarte nadgarstki. Z jednego sączył się krew. Może by tak od razu stygmaty?
- Chodź szybko – odszedł w stronę wyjścia – Żyła czeka na zewnątrz..
- Nie, ja tu jeszcze nie skończyłam. – powiedziałam, klękając nad ciałem Tomasza.
Patrzyłam na tego niemłodego już człowieka. Wiedziałam, co popchnęło go ku złu, wiedziałam dlaczego przyzywał demona. Rozumiałam jego ból po utracie ukochanej osoby, bo i ja znałam ten ból.
Przymknęłam oczy, przeżegnałam się i zaczęłam się modlić.
- O Krzyżu Święty, bądź pozdrowion, na którym Pan Bóg mój był zawieszon. Ty jeś pewna nadzieja nasza i krześcijańska uciecha wszystka. O Krzyżu, drzewo błogosławione, któreś nosiło nasze zbawienie, pomnoż łaski sprawiedliwym, a zgładzi grzechy wszystkim winnym. Jezu miły, Panie łaskawy, weźrzy dziś na twe stworzenie, daj nam łaskę, bych my opłakali Twoje umęczenie.
Już w trakcie modlitwy czułam narastającą we mnie moc…tak jakby przepełniała mnie czysta dobroć. Zdawało mi się, że dzięki mojej wierze mogłabym czynić cuda. Otworzyłam oczy. Tomasz obudził się i patrzył na mnie przerażony. Nakreśliłam palcem krzyżyk na jego czole, poczym przełożyłam dłoń na jego pierś i wyszeptałam: „Amen”. Tomasz zalśnił delikatnym światłem, uchylił lekko usta, poczym znieruchomiał. Jutro być może się obudzi, a może nie…, ale to już nie moja sprawa.
- Chodź Bernard – wstałam i podeszłam do mojego towarzysza – Teraz możemy iść.
Bernard wyprowadził mnie na zewnątrz. Żyła rzeczywiście na nas czekał. Okazało się, że byliśmy niedaleko od naszej karczmy. Było już ciemno, ale cichaczem wślizgnęliśmy się do naszej izby. Byliśmy tak zmęczeni, że padliśmy do łóżka nawet nie ściągnąwszy ubrań.
Rano spokojnie zeszliśmy na śniadanie. Karczmarz nie wydawał się być zbytnio zdziwiony naszym widokiem. Chociaż może trochę?
Nie zostaliśmy w Rhenfeilden już dłużej. Zebraliśmy wszystkie nasze rzeczy, osiodłaliśmy konie i ruszyliśmy w stronę Jurgensburga.
W czasie jazdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele, chociaż po kilku godzinach, Bernard zrównał się ze mną i zapytał:
- Jak to się stało, że im się nie udało? – wiedział, co działo się w tamtej „komnacie” – Bo jakoś wątpię, żeby to „gorący płomień twojej wiary” im przeszkodził.
- Przeliczyli się. Myśleli że…jak oni to powiedzieli… „jestem nie splugawiona przez mężczyznę”.
- Ty? – spojrzał na mnie wymownie – Chyba nawet biskup by w to nie uwierzył….- nawiązał tu do niezbyt miłego (aczkolwiek śmiesznego) incydentu, kiedy to po raz pierwszy przybyłam do biskupiej kancelarii i dogłębnie poznałam opinię Jego Ekscelencji na temat kobiet. Wszystkich kobiet.
Uśmiechnęłam się tylko i poluzowałam wodze. W końcu nie chciałam, żeby mój koń się zmęczył. Mamy jeszcze parę kilometrów do przejechania….

Anioł Zagłady.
komentarz[12] |

Komentarze do "Cicha woda brzegi rwie..."



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.027526 sek. pg: