..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Kishkankal zwany Końcem (I-V)



Tak, ja wiem, że to beznadzieja, ale byłam młoda i głupia. Opowiadanko piszę nadal, można ujrzeć moje wypociny również na opowiadania.pl. Pierwsza część to największa kishka, więc nie bądźcie surowi dla biednej Loth... Prszę Oo

Miłego czytania!

***

Pokój zawitał na Złotych Lądach, gdy władzę nad imperium przejął Wielki Król. Nikt nie cierpiał głodu, ludzie żyli godnie i godnie umierali
w zaciszu swych domostw. Cały kontynent rozleniwił się, Uenia jako jedyny kraj pozbawiona była wszelkich trosk, a bogowie... oni robili to co zawsze; byli dumni i rządni intryg.
Wydawało się już, że tak będzie na wieki, lecz pewnych wydarzeń nie przewiduje nawet Wyrocznia.

**

Typowe, gorące lato w stolicy wróżyło interesy w łaźniach i lodziarniach, których nawiasem mówiąc na otwierano w Loreai na wszelki wypadek dwa razy więcej niż zawsze. Któż oparłby się malinowym, czy lornijskoświeżym lodom owocowym patentu wszech wielkiego Venodora?
Na głównym targu zebrał się już spory tłum rozwrzeszczanych kupców powodując zmniejszenie wolnych przestrzeni, czyli w języku cieci 'ścisk' lub jeszcze inaczej 'ło-panocku-ale-ludu'. Wśród tłumu można było spotkać (prócz wszechobecnego pospólstwa) wielu arystokratów, niekiedy boskiego pochodzenia. Odróżnić chłopa czy kupca od sługi samego Wielkiego Króla było dziecinnie proste. Gdy przechodziło się tuż obok kogoś "na stołku", odczuwało się tą miażdżącą mniejszość swojej osoby, a poza tym ostre perfumy/dobre żarcie/wodę kolońską o wartości połowy swojego majątku i już wiadomo z kim ma się do czynienia.
Illiannael posiadał wszystkie "oznaki bogatego bubka", gdy targował się ze starą kumą o cenę lornów. Owoce znęciły go swoim świeżym zapachem, a on, jak skończony idiota, zabrał z domu raptem cztery SandPie'e (waluta krajowa), czyli mógł sobie pozwolić na połowę średniej wielkości owoc. Zuchwały babsztyl nie chciał ustąpić z ceny.
-Kobieto, co ty mi próbujesz wmówić? Kto ci kupi te robaczywki?
Pomarszczona gęba wykrzywiła się do młodo wyglądającego arystokraty.
-Moja cena jest uczciwa - zachrypiała.
Zimne, niebieskie oczy Iliego błysnęły nerwowo. Miał serdecznie dość przekupy.
-Kobieto... - wycedził znacząco i wyciągnął rękę po owoc. -Auuu!!!
Próba nie powiodła się dostał giętką gałązką po łapach.
-A juś ci dam lorny!!! - zakrzyknęła piskliwie i ku uciesze postronnych zaczęła okładać najbogatszego i najbardziej wpływowego polityka w mieście po głowie. Illiannael cały w pąsach i siniakach uciekł przed wiedźmą pod pobliski murek roztaczający przyjemnie chłodny cień. Nie mógł się zbytnio oddalać, ponieważ umówił się na spotkanie ze swoim bratem, Gyasem.
Obaj byli politykami i doradcami Wielkiego Króla. Sprytem nikt nie mógł im dorównać toteż byli szanowani i wiecznie zapracowani. Właściwie to kierowali Uenią w takim samym (jeśli nie większym) stopniu co król. W mieście, gdzie nie byli co chwila proszeni o "przysługi" lub "pomoc" , mogli spokojnie porozmawiać i oddać się błogiemu lenistwu.
Mało kto orientował się, że są braćmi. Illiannael był wyjątkowej urody młodzieńcem (fizycznie, bo jego autentyczny wiek sięgał już wielu mileniów) o wiecznie roztrzepanych, kruczoczarnych włosach i bladej, wręcz upiornej cerze. Wzrokiem lodowo niebieskich oczu potrafił przejrzeć niemal każdego, za co cenił go sobie Wielki Władca. Jako arcymistrz sztuki manipulowania energią nosił togi (czarne oczywiście), często ozdobione magicznymi klejnotami, oraz peleryny z atłasu o brzegach zakończonych prostym, złotym wzorem.
Gyas za to, niewysoki blondyn o niebieskich oczach, nazywany był wśród polityków, ze względu na strój Kag, czyli "Kolorowy Arystokrata Gyas". Lubował się on w tłustych, typowo myśliwskich potrawach z południa, co sprawiało, iż jego sylwetka bardziej podobna była do dębowej beczki niż do człowieka, w którego żyłach płynie między innymi krew bogów.
Ili uśmiechnął się mimowolnie, gdy ujrzał brata, który dzielnie brnął przez tłum kierując się w jego stronę. Gdy stanęli oko w oko Gyas zaśmiał się zdrowo swoim miarowym basem.
-Ili, co to się porobiło, nie?
Illiannael spojrzał na brata pytająco.
-Nie wiesz? Nie wiesz nic o depeszy?- dopytywał z niedowierzaniem Gyas.
-Nic, a nic- potwierdził ze spokojem podejrzenia brata.
Zerknął na Gyasa, który słysząc to, niemal nie dostał wytrzeszczu.
-To o nimfie z rodu żywiołów natury też ci nie wiadomo?
Iliemu zrobiło się gorąco. Znał tylko jedną taką pannę.
-Chodzi ci o Kiraanę?- spytał nerwowo.
Gyas na wspomnienie śmiertelnie zakochanej dziewki prychnął śmiechem.
-Nie, to biedne dziewczę nie zrobiło sobie krzywdy z twojego powodu, przynajmniej na razie.
W odpowiedzi usłyszał westchnienie ulgi.
-Chodzi tu o córkę ostatniego z książąt ludu natury, Adimetrę.
Illiannaelowi zahuczał w głowie monolog Kiraany. Zdaje się, że wspominała coś o Adimetrze.
-Powiła syna - rzekł poważnie Gyas.
-I co z tego? -Ili nie potrafił czasem zrozumieć brata.
-Niby nic, gdyby nie pewien fakt... - mówił powoli, jakby ociężale.
-Jaki fakt?- ponaglił go Illiannael.
-Dziecko, które przyszło na świat... Kishkankal to imię żywiołów natury? - zboczył nagle z tematu.
Ili skrzywił się i zgromił brata wzrokiem.
-No dobrze, już dobrze - poddał się natychmiastowo Gyas.
-Dziecko księżniczki Adimetry, chłopiec imieniem Kishkankal jest krwią z krwi Wielkiego Króla.
Ilim wstrząsnęło. Zatrzymał się w pół kroku i spojrzał przerażonym wzrokiem na brata. Gyas zaśmiał się nerwowo.
-O co chodzi, nie powinniśmy się radować?
Illiannael zamknął oczy i pokręcił głową z rezygnacją.
-Gyasie- mówił powoli, z naciskiem na każdą sylabę.-Zdajesz sobie sprawę co to oznacza?
-N-nie -odparł szczerze brat.
-A czy ktoś słyszał kiedyś o traktacie eliardzkim?!?- ostatnie wykrzyczał na tyle głośno, aby usłyszeć mogli go wszyscy w promieniu trzystu metrów. Gyas widząc dziką furię brata odsunął się i zbladł, co sprawiło, że przez chwilę był choć ociupinę podobny do brata.
-Traktat eliardzki...-wykrztusił niepewnie. Nazwa coś mu przypominała, ale nie potrafił przypomnieć sobie co. Ili widząc dezorientację brata przypomniał:
-Na mocy którego los Uenii jest w rękach bogów, a warunkami jej przetrwania jest: utrzymanie spokoju wewnątrz państwa, uczczenie Stwórcy jako najwyższego i najpotężniejszego i utrzymanie w rodzie królewskim...
-Jedynie krwi w pełni ludzkiej, w linii dziedzictwa - dokończył Gyas.
-A to oznacza koniec... Nie wiem jak ani kiedy, ale nasze szczęście dobiegnie końca. Bogowie zawsze dotrzymują słowa -zimno stwierdził Illiannael.
-Bogowie muszą być szaleni- jęknął Gyas, złorzecząc błękitnemu niebu.

Gdzieś na dalekim zachodzie Złotych Lądów, na północ od gór Mur i doliny Eliard rozciąga się gigantyczna puszcza, miejsce piękne i ponure zarazem, dom elfów, żywiołów i rodzącego się dopiero ludu nordolingów. Świat, gdzie czas jest jedynie metaforą.
W sercu lasu wznosi się ponad chmury jedyne tamtejsze miejsce powiązane z cywilizacją – pałac króla żywiołów natury, złoty dąb, w którego wnętrzu mieści się wręcz miasto; tysiące mieszkań, część pałacowa, a na gałęziach altany i tarasy, na których wybudowano fantazyjnie rzeźbione fontanny… Jednym słowem raj.
Mimo to ktoś łkał spazmatycznie nad swoim koślawym losem. Piękna dziewczyna imieniem Kiraana z ludu żywiołów natury nigdy nie płakała, a przynajmniej tak twierdziła… Teraz wielkie łzy spływały jej po policzkach i opadały ciężko na mahoniową podłogę jej pałacowego pokoju.
Spazmatyczne szlochy przyjaciółki dosłyszała mieszkająca obok Adimetra, księżniczka i matka następcy tronu Uenii. Weszła na palcach do pokoju i usiadła na podłodze obok Kiraany, głównej dyplomatki drzewa-miasta i równocześnie swojej przyszywanej siostry.
-Co się stało? -spytała miękkim głosem i spojrzała ze współczuciem na koleżankę. Ta na chwilę przestała płakać zerknęła na Adimetrę i zaszlochała dwa razy głośniej niż przedtem. Księżniczka przygarnęła ją do siebie i uspokoiła. Była przyzwyczajona do humorków Kiraany, więc pocieszała ją głównie z ciekawości (w końcu jak beczy to nic nie powie).
-A-Adi…-załkała drobna nimfa natury o wyglądzie elfki. Jej kasztanowe włosy zalśniły w blasku księżyca, światło którego sączyło się przez niewielkie, owalne okienko mieszczące się niemal przy samym suficie, jak w więziennej celi.
-No co się stało? -spytała niecierpliwie Adimetra, uważając jednak aby nie zranić uczuć Kiraany.
-Co ty teraz zrobisz?
Księżniczka wytrzeszczyła oczy na koleżankę i spytała z kiepsko ukrywanym zaskoczeniem:
-Tylko o mnie się martwiłaś?
-Nie-odparła szczerze Kiraana. -Ty masz już ułożone życie. Wyjdziesz za króla i będziesz sławna, piękna i bogata, zresztą jak zwykle-stwierdziła z lekkim wyrzutem.
Adimetra zmrużyła zawistnie oczy.
–Ślicznie -burknęła.-Powiedz mi chociaż dlaczego płakałaś?
Kiraana oparła podbródek o kolana i zrobiła minę zbitego szczenięcia.
-Wuj nie pozwolił mi jechać do stolicy.
“Więc to tu Illiannaelek zakopany!” pomyślała z rozbawieniem Adimetra, ale mimo to zrobiło się jej szkoda przyjaciółki, w końcu sama też marzyła o wyjeździe do Loreai. Między nimi była tylko jedna różnica; Adimetra mogła jechać, a Kiraana mogła pomarzyć.
-Wiesz Kiraan… pojedziemy razem! -zakrzyknęła wesoło.
-A wój Polijin? -spytała niepewnym głosem.
-W końcu jedziesz w delegacji -ostatnie słowa wypowiedziała z większym naciskiem i puściła do niej oko.
-Baaardzo ważnej delegacji -przytaknęła Adimetrze z przesadną dbałością o akcent wyrazowy.-W sprawie… eee… perfum.
-O nazwie Illiannael -dodała księżniczka z głupią miną.
-Hej, skąd wiesz o co mi chodziło z tą stolicą?
Zamiast odpowiedzi usłyszała tłumiony chichot.

Dzień przy królewskim drzewie jak zwykle wstał lewą nogą i pokrył szronem podszyt lasu. Mieszkańcy żywego giganta szykowali się do podróży. Karawana kapiąca złotem miała przenieść ponad pięćset osób do stolicy, wrócić miało jedynie trzysta. Piękna Adimetra zabierała do nowego domu wszystkie swoje dwórki, służebne i “przyjaciółki od serca”. Cały ten motłoch robił więcej hałasu jak Orkiestra Symfoniczna Zjednoczonych Królestw Uenii (OSZKU) i była absolutnie zbyteczna, bo w Loreai czakały na Adimetrę dary od Wielkiego Króla, między innymi tabun służek i dam dworu, czyli następna armia rozchichotanych idiotek pragnących pokoju w Uenii.
W jednej z ozdobnych, obitych skórą powozów zaprzężonych w najszybsze konie z królewskich stajni, niecierpliwie oczekiwała odjazdu Kiraana. Niemal całkiem schowała się pod grube skóry z niedźwiedzi i nie dbając o kaszmirowe suknie drzemała pochrapując miarowo i chrząkając przez sen.
Do powozu weszła Adimetra i szarpnęła koleżankę za ramię.
-Wstawaj śpiochu, zaraz wyjeżdżamy!
-Ja ciebie też, Ili…-mruknęła sennie i powróciła do najprawdopodobniej słodkich snów. Księżniczka westchnęła i opieszale, acz skutecznie zaczęła ciągnąć Kiraanę za rękę. Ta przeciągnęła się i uniosła niechętnie powieki.
-Już wstaję – burknęła beznamiętnie.
-Nie musisz wstawać, chciałam ci tylko zaproponować przejażdżkę MOIM powozem.
Zabrzmiało to na tyle rozkazująco, że Kiraana zwlekła się szybko z posłania i podreptała za Adimetrą.
-Za tydzień powinniśmy dotrzeć do Loreai -stwierdził z miłym uśmiechem przewodnik karawany.
-Ciekawe, co nas tam spotka? -zastanawiała się na głos Kiraana, gdy dotarły już do powozu.
Karawana ruszyła.
-Ciekawe, co nas tam spotka? -powtórzyła wzdychając ciężko.
-Jeszcze zobaczyby, jak bogowie dadzą to dotrzemy szczęśliwie i…-Adimetra nie wiedziała jak dokończyć odpowiedź.
Kierowali się na wschód, zawsze na wschód, do krainy bogów i ludzi, do jedynego miejsca na ziemi, które mogło być im teraz bliskie. Dom zostawiły za sobą, by w domu się znaleźć.

Pałace Wielkiego Króla są z pewnością miejscem godnym każdego władcy i ucztą architektoniczną dla znawców. Wiszące ogrody, mamucie fontanny, niezliczone pokoje, niekiedy tak wielkie, że ściany giną za horyzontem i dziesiątki sal treningowych króla.
Illiannael wypuścił ciężko powietrze. Stał w jednym z ogromnych pokoi ćwiczebnych do manipulacji energią. Czasem żałował, że to była jego dziedzina.
-A mamusia zawsze mówiła żebym został duchem opiekuńczym-mruknął sam do siebie.
Już od dobrych paru lat starał się nauczyć Wielkiego Króla chociaż krztyny z tego co wiedział, ale nie było lekko. Nie to, że jego uczeń był tępakiem, po prostu jego umysł miał… ekhm… pewną pojemność, jakiej nie dało się już, niestety, zmienić.
Nagle z ciemności wyłoniła się roześmiana gęba młodego chłopaka. Ruda szczecina zalśniła w promieniach słońca, wpadających przez nieduże okienko ozdobione płaskorzeźbami.
Illiannael natychmiast go rozpoznał. Ukłonił się nisko, oddając swojemu panu należytą cześć.
-Cześć stary pryku!-zakrzyknął wesoło król i szarpnął Iliego z klęczek.
Ili spojrzał na swego pana i westchnął ciężko. Poczuł nieodpartą ochotę zdzielenia władcy jakimś bojowym zaklęciem, by posiadać pewność, że raz na zawsze zamknął jego niewyparzoną gębę.
-Dzisiaj będziemy ćwiczyć zaklęcie inferna przez fragmentację Reulusa z zastosowaniem praw Qveereia i Baggamiego.
Król chrząknął znacząco i spuścił głowę.
-Ah, więc znowu się nie przygotowałeś, panie -Iliannael nie mógł już powstrzymać wściekłego tonu i tiku nerwowego policzka jakiego nabawił się już na pierwszych lekcjach z młodym władcą.-Trudno, przecież ja poświęcam czas na takie głupoty jak rozwiązywanie problemów ekonomicznych państwa i jeszcze żądam 5-procentowej podwyżki, gdy ty genialny panie niszczysz całą Uenię wiążąc się z jakąś leśną idiotką.
I tu króla ubodło.
-Licz się ze słowami magusie -wysapał tonem jakiego lękał się nawet Iliannael.
Mag skrzywił się i spojrzał na władcę z nieukrywaną pogardą.
-Nie, nie będę się z tobą liczył dzieciaku, bo ty… ty nawet nie umiesz płynnie czytać… Ja mam się z tobą liczyć? Czemu zawsze ludzie inteligencji, sprytu… dlaczego zawsze muszą płaszczyć się przed… takim czymś… A potem jeszcze cała praca idzie na… zatracenie, bo głupiec zrobił coś czego nie rozumie…
Król przestał się złościć, był nawet trochę zaniepokojony stanem zdrowia swego, co jak co, ulubionego nauczyciela. Kiedy w końcu się odezwał, mówił powoli, ale zdecydowanie do Illiannaela, który stał ze spuszczoną głową i starał się oddychać spokojnie.
-Ili, mój przyjacielu, wytłumacz mi co się stało i…
Przerwał na chwilę, aby poszukać w miarę delikatnych słów, ale do głowy przychodziły mu jedynie wulgaryzmy z południa Uenii.
-I…?-spytał mag wyraźnie zainteresowany tym, że król nazwał go przyjacielem. To było dla niego co najmniej intrygujące.
-Nie nazywaj mnie tumanem -skończył z nutką zniecierpliwienia w głosie.
Ili uśmiechnął się pod nosem.
-Przepraszam, panie -rzekł dawnym, opanowanym tonem. Teraz czekało go ciężkie zadanie. Musiał powiedzieć mu, że Kishkankal, jego syn, musi umrzeć.

-Cii…
Adimetra przytuliła płaczące dziecko do piersi.
-Już niedługo będziemy w domu-rzekła po części do siebie, a po części do synka.
Już odkąd poczuli słodki, pustynny upał z większą nadzieją spoglądali w stronę, gdzie w ich mniemaniu leżała stolica. Pięćsetosobowa karawana-wioska posuwała się powoli na wschód. Wszyscy mieli już dość kapryśnej księżniczki i chcieli już jak najszybciej znaleźć się w stolicy.
Jedynym pocieszeniem dla podróżnych był fakt, iż zawsze roztrajkotana Kiraana popadła w swoisty rodzaj depresji. Mawiano, że zazdrości przyjaciółce, co dołowało ją jeszcze bardziej.
Pewnej nocy wpadła do namiotu Adimetry. Znowu płakała.
-I co ryczysz, durna? -westchnęła księżniczka, która miała już dość zdesperowanej siostrzyczki.
Kiraana pociągnęła nosem i znów zachłysnęła się płaczem.
-Bo… boję się tam je-jechaać…-wykrztusiła i padła na najbliższy koc.
-Wiesz czego ja się boję? -spytała Adimetra z niewyraźną miną.
-Cze-czego-o?
-Że ty do reszty zwariujesz, dziecino-odparła całkiem poważnie, po czym szybko spytała: -No, o co ci znowu chodzi? Przed kim lub przed czym się lękasz?
Kiraana nie odpowiedziała. Zasnęła zmęczona płaczem i znowu śniła o Loreai. O swoim szczęściu.

-Człowieku, ty mnie kiedyś zabijesz!!! -wrzasnął Illannael, gdy wychodząc z biblioteki pałacowej zderzył się z nikim innym jak swoim bratem.
-To tak się brata traktuje? -spytał ironicznie Gyas szczerząc zęby w głupim uśmiechu. Zdawał się być czymś wyraźnie podkręcony.
-Powiedziałeś już królowi, o… no, o tym co trzeba będzie zrobić…
Ili spuścił głowę i wycedził pełnym goryczy głosem:
-Nie, nie Gyasie, nie miałem odwagi mu powiedzieć…
-Tu nie chodzi o odwagę-odrzekł mu brat.- Ty nie miałeś serca tego zrobić.
Illiannael spojrzał gdzieś w przestrzeń między nimi i przytaknął nieznacznie.
-Do czego potrzebna ci ta informacja? -spytał ponuro po chwili namysłu.
Gyas posłał mu wesoły uśmiech.
-Otóż nie wszystko stracone… Ale o tym później, mam dla ciebie przesyłkę, powinna cię zaciekawić.
Podał mu szmaragdowozieloną kopertę, pachnącą znajomo delikatnymi, fiołkowymi perfumami. Adres wypisano szkarłatnym tuszem.
–Kiraana -jęknął cicho Illiannael.
Gyas zignorował brata i wcisnął mu kopertę do jedynej kieszeni jego czarnej szaty z atłasu.
-Przyszedł dzisiaj -powiedział z szerokim uśmiechem i zniknął za drzwiami biblioteki.
Illiannael był typowym, niechlujnym mistrzem szarej magii. Jego niewielka komnata zasypana była zmiętymi pergaminami, starymi woluminami i przeróżnymi rupieciami, których nie potrafił sam nazwać.
Na końcu podłużnej komnaty stało masywne biurko z jakiejś szlachetnej odmiany drzewa lornu.
Ili rozsiadł się przy nim i otworzył ostrym jak brzytwa sztyletem kopertę. Kiedy wyjął zeń różową kartkę zatrząsł się z obrzydzeniem. Nienawidził tego koloru i mdłej gadki zakochanych idiotek. Zdał sobie sprawę, że wzdryga się przed przeczytaniem tego listu. Westchnął i zerknął na słodką papeterię. “Raz kozie śmierć” pomyślał i zabrał się do czytania. Kiraana zaczęła dość oficjalnie, więc z ulgą spojrzał w górę, w dziękczynnym gestem dla Najwyższego.
Drogi Panie Illiannaelu
Chciałam pana przeprosić za nieporozumienia poprzedniego roku…
Przeczytał zdanie kilkakrotnie, aby upewnić się czy go wzrok nie myli.
Poczuł się… można powiedzieć miło zaskoczony.
Przemyślałam moje zachowanie i uważam, iż było ono niestosowne. Chciałam Pana zapewnić, że nie będę już natarczywa i podejdę do naszej znajomości z dystansem. Przepraszam też, jeśli zraniłam Pana uczucia w jakikolwiek sposób.
“Ty mnie zraniłaś? Och szalona dziewczyno, przecież to ja ciebie unikam” Przerzucił wzrokiem kilka linijek, w których słowo “przepraszam” górowało nawet nad “Pan”. Zatrzymał się w miejscu, gdzie była mowa o przyjeździe do stolicy.
Byłabym wdzięczna, gdybyśmy spotkali się w karczmie “Pod Koroną”. Nie nalegam, ale byłabym bardzo wdzięczna.
Dalej opisywała podróż i wydarzenia z Druidzkiego Drzewa.
Z wyrazami szacunku~
~Twoja Przyjaciółka – Kiraana Reenind
Przez kolejne dwa dni Illiannael włóczył się po pałacu jak widmo. Nie było nic do roboty, a Gyas perfidnie go unikał. Zaszył się w najstarszym zakątku biblioteki i studiował księgi.
Po trzech dniach do miasta wkroczyła wioska-karawana. Nie wzbudziła u rozleniwionych i zasiedziałych loreaiczyków zbyt wielu emocji. Korowód powoli zmniejszał się, gdy ludzie grupami udawali się do karczm. Nie wszyscy zostali zaproszeni do pałacu i nie każdy chciał się tam znaleźć.
Kiraana wymknęła się po cichu, gdy przejeżdżali obok karczmy “Pod Koroną”. Weszła w sam środek dobrze bawiącego się tłumu loreaiczyków
Głośna muzyka natychmiast ją ogłuszyła, a odór piwa oraz mięcha po świeżym powietrzu zdawał się cuchnąć gorzej od siarki czy odchodów wielbłąda. Przepychała się przez tłum szukając znajomych twarzy.
-Illiannael!!! -zawołała rozpaczliwie, ale jej głos zlał się z dźwiękami hucznej zabawy. Nagle ktoś pchnął ją z całej siły i wylądowała na jakimś wysokim, szczupłym mężczyźnie.
-Przepraszam- pisnęła rozcierając sobie guza. Nawet nie spojrzała na “ofiarę”.
-Mogłabyś uważ…-zaczął mężczyzna dziwnie znajomym głosem, ale nagle zachłysnął się powietrzem.
-Mogłabym co? -warknęła nieprzyjaźnie i spojrzała prosto w oczy… Illannaela.
Mag uśmiechnął się drwiąco.
-Uważać!! -rzekł przekrzykując bawiącą się hołotę. -Chodźmy na zewnątrz, tu nie słyszę własnych myśli!!!
-Cooo?!? -Kiraana nie dosłyszała, bo kapela zaczęła grać hahtę; najszybszy i zarazem najbardziej hałaśliwy utwór loreaiski.
Ili chwycił ją dość brutalnie za na nadgarstek i wyprowadził z karczmy. Zmrużyli oczy; południowe słońce zdawało się złośliwie przypiekać mieszkańców stolicy. Już od trzech miesięcy nie widzieli deszczu.
-Może pójdziemy do pałacu? Teraz wszyscy przygotowują się do przyjęcia Adimetry, więc nie powinni nam przeszkadzać… w rozmowie-dodał szybko i ruszył w stronę pałacu.
-To będzie wspaniałe, no rozumie pan, przyjęcie Adimetruy i w ogóle. Podobno szykuje się uczta, wiesz coś o tym -spojrzała na Illiannaela, który przecząco pokręcił głową. -A powinieneś, w końcu jesteś ważny, przynajmniej tak mi się wydaje i powinni cię już dawno zaprosić. Och, przepraszam, powinnam zwracać się do ciebie pan.
-Nie musisz -bąknął pod nosem Ili.
-Dzięki. Na czym to ja skończyłam? A! na przyjęciu. No więc to będzie pamiętne wydarzenie, oj tak. Ciekawe czy nas zaproszą. Ale jak nie to nie, ja tam zawsze godzę się z tym co dostaję...
Illiannael z fascynacją obserwował czubki swoich butów i co chwila przytakiwał Kiraanie, aby miała pewność, że słucha jej chaotycznego trajkotania. Gdy doszli do pałacu zamilkła i z szacunkiem spojrzała na marmurową budowlę. Wszędzie kręcili się dworzanie Adimetry, przeważnie zajęci rozmowami z politykami i ważnymi osobistościami lornijskimimi. W powietrzu śmierdziało zarozumiałą arystokracją i nieograniczoną władzą. Iliannael posłał Kiraanie poważne spojrzenie i położył palec na ustach.
-Lepiej nie zwracać na siebie uwagi -wyjaśnił szeptem. -Idziemy do ogrodów -dodał i znowu chwycił ją za rękę.
Przemierzali puste komnaty, niekończące się labirynty korytarzy i niewielkie altany. Illiannael doskonale znał drogę, więc poruszali się szybko, bez ryzyka, że wpadną nagle na grupkę bubkowatych arystokratów i zostaną zaciągnięci na śmiertelnie nudną pogadankę o “ważnych” sprawach państwowych.
W pewnym momencie Ili wykonał kilka szybkich zwrotów i w najmniej oczekiwanym znaleźli się na progu zielonego dywanu ogrodów. Kiraanę zatkało z zachwytu. Miejsce nie było tyle piękne, co bliskie jej wyobrażeniom o raju. Przeróżne drzewa zakwitały wszystkimi kolorami tęczy, rajskie ptaki wiły gniazda w ich koronach, sztuczne źródełka biły krystalicznie czystą wodą wraz z ogromną fontanną, na klombach rosły kwiaty, które widziała po raz pierwszy, piękne i egzotyczne, jakby wyśnione.
Gdy stała tak z Illiannaelem i podziwiała ogród, zdała sobie sprawę, że on jeszcze nie puścił jej dłoni. Mag zaczął nerwowo chrząkać i rozglądać się przy czym przybrał kolor dojrzałego buraka. Nie bez żalu rozplotła palce z uścisku. Iliemu krew napłynęła do twarzy, kiedy zdał sobie sprawę, że Kiraana mogła pomyśleć, iż on… Przełknął ślinę i wskazał na ławkę obok dwóch kwitnących wiśni.
-Usiądźmy.
Rozwalił się wygodnie, nie dbając specjalnie o kulturę. Kiraana usiadła obok i oplotła ręce wokół kolan.
-O czym mieliśmy…
-Najlepiej o polityce-uciął zimno Illiannael.
Spojrzała przed siebie.
-O polityce…-mruknęła do siebie i przypomniała sobie nadzieje, jakie wiązała z wyjazdem. Sądziła, że on chce uniknąć szczerej rozmowy, ale myliła się, mag pragnął być wyjątkowo prawdomówny. Nie wiedzieć czemu zależało mu, żeby wiedziała co może stać się z Uenią i o co zamierzali z Gyasem błagać władcę.
-Są pewne sprawy…-zaczął niepewnie, cichym głosem.-Jest pewien…-znowu urwał. Po raz pierwszy w życiu nie miał zielonego pojęcia jak zacząć rozmowę. Spojrzał nerwowo na Kiraanę. Dziewczyna była ładna, można powiedzieć piękna. Zresztą, on nigdy nie sądził inaczej. Patrzyła na niego z dziecinnym zaciekawieniem dużymi, ciemnozielonymi oczyma. Na zgrabną, owalną twarzyczkę opadały delikatnymi falami włosy w różnych odcieniach brązu, ładnie komponując się z oliwkową cerą. Ubrana była w skórzany, ściśle opinający tułów kaftan. Mógł powiedzieć, że jest smukła i zgrabna. Nagle poczuł jak zasycha mu w gardle.
“No nie” pomyślał. “Tylko się teraz nie zakochuj, głupcze!”
-Jakie sprawy? -spytała powoli, nadal patrząc mu w oczy.
-No.. tego...-ledwo mógł wykrztusić pojedyncze sylaby. Poczuł się głupio, ręce zaczęły mu się trząść. Miał nadzieję, że pochłonie go ziemia albo porwie jakiś żywioł powietrza, ale nic takiego nie nastąpiło. -Chodzi o następcę tronu… Kiraa… znaczy Adimetra… Przepraszam, muszę to przemyśleć.
Odsunął się od Kiraany i zamknął oczy. Że też takie rzeczy przytrafiały mu się akurat, gdy najmniej tego potrzebował i najmniej się spodziewał.
“Głupiec, dureń, idiota…” powtarzał w myślach. ”Nie mogłeś wcześniej…” Westchnął i zaczął mówić, skupiając wzrok na dość odległym źródełku. Woda szumiała przyjemnie i pomagała mu odwrócić własną uwagę.
-Jest taki traktat, zawarty między ludźmi i bogami, jeszcze z czasów, gdy najwyżsi schodzili między śmiertelnych. Gdy przyszło panom świata opuścić Złote Lądy i udać się znowu na górę, oddali nam ostatnią przysługę. Złączyli wszystkie narody i pozostawili w pokoju pod trzema warunkami. Jeden z nich mówił o tym, że w rodzie, który rządził będzie wszelkimi narodami ma kierować pełnej krwi człowiek. O żadnych odstępstwach od traktatu mowy nie ma, a Kishkankal, następca tronu…
-Jest w połowie żywiołem-dokończyła Kiraana. -Jest mieszańcem.
-To oznacza, że prędzej czy później pokój jaki panuje między narodami i rasami zostanie zmącony i powróci dawny chaos.
W milczeniu wpatrywali się przed siebie. Kapłanka natury zawsze wierzyła w przepowiednie, a to brzmiało wiarygodnie i niezbyt przyjemnie.
-Ale jest jakieś wyjście? -spytała słabym głosem.
-Do tej pory jedynym było pozbawienie życia następcy tronu-rzekł niemal szeptem Illiannael.
Spojrzała na niego z lękiem.
-To był pomysł pana Gyasa?
Ili pokręcił głową.
-Nie Kiraan, to był mój zamysł, ale nie miałem… odwagi powiedzieć o tym królowi, a zabójców nie wynajmę, bo to uwłaczałoby mej godności.
Dziewczyna przytaknęła.
-Więc nie ma ratunku?
Illiannael chciał już powiedzieć, że nie, ale przypomniała mu się pełna nadziei twarz brata, gdy wbiegał do biblioteki.
-Możliwe, że jest…-wyszeptał sam do siebie, po czym powtórzył głośniej.-Możliwe, że jest, Gyas twierdzi, iż mamy jeszcze jakąś szansę.
Kiraana drgnęła.
-Gdzie on jest?!? -chwyciła Iliego za rękaw. -Jeśli jest jakaś nadzieja, to…
-To? -spytał, ale nie spojrzał jej w twarz.
Zanim skończył mówić była już przy wyjściu.
-Idziesz?
Wracali tymi samymi, zimnymi korytarzami. Kierowali się do zachodniego skrzydła, a dokładniej do biblioteki. Kiraana musiała niemal ciągnąć niechętnego tej podróży Illiannaela. Mijali grupki chichoczących dwórek, który zaczynały gorączkowo szeptać, gdy tylko oddalali się na bezpieczną odległość.
-Puść mnie już -warknął Ili, gdy tylko znaleźli się pod drzwiami biblioteki.
-Dobrze, dobrze-burknęła i szarpnęła za mosiężną klamkę. W środku cuchnęło stęchlizną. Sala była oświetlona mętnym blaskiem magicznych kul unoszących się wysoko nad ich głowami. Ktoś mruczał do siebie i prychał co chwila jak świnia.
-To chyba Gyas -szepnął Illiannael.
-Aach! Na mego brata Illiannela, dzięki wam bogowie!!! -zakrzyknął radośnie głos.
-Tak, to mój brat -powiedział, tym razem głośniej Ili. Kiraana posłała mu promienny uśmiech (i tym sposobem poważny, chłodny urzędnik znowu zaczął się jąkać i potykać o własne nogi). Na drugim końcu biblioteki stało od wieków niewielkie biurko, a przy nim od dawien dawna uwielbiał siadać doradca królewski. Tym razem także pracował przy porysowanym gracie. Blat zawalony był papierzyskami, a ogromna plama świeżego atramentu zdobiła szufladę i część krzesła. Gyas uśmiechnął się szeroko, kiedy dostrzegł ich razem.
-Zdrówko Ili, witaj piękna pani -przywitał się z typową dla niego idiotyczną miną.
-Za co dziękujesz klnąc się na mnie? -spytał z udawaną złością Illiannael.
-Za to -rzekł poważnie Gyas i rzucił w brata sporawą księgą w skórzanej okładce. -Możliwe, że to nasza odpowiedź.
-Cóż to? -Kiraana zajrzała przez ramię Iliemu, który z zapałem kartkował księgę. Ili czując jak dziewczyna opiera się o jego ramię kompletnie zgłupiał. Nie wiedział czy uciekać na najbliższą szafę czy spróbować odpowiedzieć na pytanie, na które sam nie znał odpowiedzi. W tym drugim wyręczył go Gyas.
-To najprawdopodobniej najstarsza księga w całej bibliotece -zamilkł na chwilę i pokręcił głową. -Chyba nie powinienem nią rzucać, ale mniejsza z tym. Przedstawia ona wędrówkę kilku bohaterów do doliny Eliard i ich negocjacje z odchodzącymi bogami. Jest tam też mowa o owych warunkach i co by się stało, gdyby któryś został przełamany. Jeśli więc nasz następca tronu zostanie królem, a nie stanie się to wcześniej jak za lat dwadzieścia jeden i to pod warunkiem, że nasz obecny król będzie już wąchał kwiatki od spodu, zstąpi do nas zastęp istot wyższych od wszystkich bóstw, prócz Stwórcy rzecz jasna i rozpocznie się sąd nad Uenią.
-Czyli mamy czas i szansę obrony -stwierdził Ili.
-Owszem, zyskujemy to, ale nie jestem pewien czy te istoty… ci sędziowie, czy oni zechcą wysłuchać naszej obrony. Ponoć szansa jest, ale obronić nas może jedynie ludzka istota imieniem Ursula Hinihith Aiers de Collet.
-Długie imię -stwierdził Ili i zamknął z trzaskiem księgę. -Ale dzięki temu niepowtarzalne i łatwiej nam będzie dotrzeć do owego Ursula Hinihith.
-To ona -sprecyzował Gyas. -I ma być największą podróżniczką wszechczasów i urodzić się w… jak to było… Sztokholmie.
Iliannael zamyślił się i przytaknął swej idei.
-Problem jest taki, że owe miasto nie istnieje.
-Zapewne tak samo jak Ursula Hihirin -poparła go Kiraana.
-Hinihith, tak jej było. I nie zaszkodzi jej poszukać, chociażby była legendą. Ach, jeśli to prawda, że uratuje Złote Lądy w wieku dwudziestu lat, to nie powinno jej jeszcze być na świecie.
-Pozostaje czekać-stwierdziła smutno Kiraana.
Przyjęcie okazało się wiele okazalsze niż mogli podejrzewać. Wino lało się rzekami, żarło ginęło w wygłodniałych paszczękach gości, najlepsi muzycy przygrywali wesołe melodie, co bardziej podpici arystokraci wygłaszali mowy i recytowali wiersze.
-Jesem pasiko-ekh-konikiem -majaczył generał Koilio podskakując i przewracając się co chwila na podłogę. -Ne wiiierzysz? -spytał kolumny. -To patsz jikie mam czułka-ekh -mówiąc to przytknął palce do czoła i zasnął na stojąco.
Trzeba dodać, że nie był najbardziej pijaną osobą na przyjęciu. Driady tańczyły z loreaiskimi gwardzistami bez przerwy majacząc coś o niestworzonych rzeczach. Arystokraci wspinali się na stół i wygłaszali mowy, zdradzając swe najgłębsze tajemnice. Gdyby nie byli pijani co najmniej połowa zostałaby stracona, a reszta wtrącona do lochu. Król jednak był niemal nieprzytomny i nie zwracał uwagi na polityków. Adimetra plątała się z mniej lub bardziej od siebie spitymi dwórkami. Kiedy dojrzała w tłumie swoją przyjaciółkę wraz z magiem Illiannaelem pozostawiła towarzyszki i podbiegła do nich zanosząc się pijackim śmiechem.
-Witaj-cie, pfanie, hehe, Illian-ekh-naelu i ty moi-a pszszszyjaciółko, co was sprofffaca na pszyi-ęęęcie?
Ili spojrzał pytająco na Kiraanę, ta znacząco pokręciła głową.
-Dobrze się czujesz, moja droga? -spytała z troską.
-Szy ja się dobrzrze czuje, alesz kokhana, ja się ekh szuję fffpsapaniale.
Kiraana westchnęła ciężko i pomogła księżniczce, a niedługo Wielkiej Królowej usiąść na najbliższym fotelu. Natychmiast zasnęła.
-Możemy tu zostać i spić się albo iść jak cywilizowani ludzie na spacer-rzekł z uśmiechem Ili i wziął Kiraanę pod rękę.
-Nic tu po nas -odpowiedziała i mieli już skierować się do wyjścia, gdy Wielki Król powstał z tronu i wykrzyknął coś niezrozumiałego. Wszyscy zamilkli, a król powiedział, tym razem mniej bełkotliwie imię swego pierwszego doradcy:
-Illanneaelu, mój ty bracie!
Ili ze zdziwieniem spojrzał na młodego władcę.
-Słucham panie?
Wielki Król zachwiał się niebezpiecznie, aż słudzy musieli go podtrzymać.
-Nazwałeś mnie jakiś czas temu tumanem, mój drogi, a ja jako twój przyjaciel darowałem ci życie.
Illiannael zazgrzytał zębami. Nie sądził, że on może być tak pamiętny.
-Ale nie zapomniałem, Illiannaelu, nie zapomniałem-spojrzał chłodno na swego doradcę i uśmiechnął się upiornie.-Wyzywam cię na pojedynek.
Ludzie nagle umilkli zdając sobie sprawę, że nie spotka ich już lepsze widowisko tego dnia.
-Podajcie Zadrę Lodu- zawołał władca do końca już pozbawiony zmysłów. Tym razem upajał się chęcią zemsty na czarodzieju i byłym przyjacielu.
Słudzy podali królowi nagie ostrze broni wykonanej przez strażników piekieł z niezniszczalnego kryształu i woli Złego. Illiannael rozejrzał się jeszcze po twarzach zebranych, ale nie dostrzegł nikogo, kto stanąłby w jego obronie, żądza krwi ogarnęła gapiów.
Dość pewnym krokiem władca zbliżył się do przeciwnika i skierował ku niemu ostrze. Kiraan wciąż ściskała kurczowo szczupłe ramię Iliego, gotowa w razie potrzeby bronić go na wszelki sposób.
-Zabierzcie ją- rozkazał władca, z pogardą wskazując na dziewczynę. Nawet nie próbowała wyrwać się osiłkom prowadzącym ją do wyjścia. -Niech patrzy- dodał zimno Wielki Król.
Strażnicy odwrócili ją w stronę Iliego tak, aby mogła widzieć jego oczy. On już się poddał, widziała to, nie miał zamiaru podejmować walki. I tak był martwy, bo jeżeli nawet udałoby mu się zwyciężyć, automatycznie skazałoby go na śmierć za obrazę majestatu.
Król był szybki, szermierki uczył się od najlepszych, ale jego ruchy były powolne, jakby wahał się czy zaatakować podejrzanie spokojnego maga. W końcu świst przeciął powietrze i lodowe ostrze zatrzymało się dopiero na ramieniu Illiannaela. Kiraan zachłysnęła się powietrzem; krew kapała miarowo na mlecznobiałą posadzkę tworząc niewielką kałużę szkarłatu.
Władca nie ciął zbyt mocno, w ostatniej chwili powstrzymał miecz przed pozbawieniem maga kończyny. Nie odczuwał najmniejszej satysfakcji z walki bez czynnego udziału przeciwnika.
-Dlaczego...? -urywek pytania wyrwał mu się z gardła, gdy spoglądał na obojętny wyraz twarzy Illiannaela.
Cofnął się z wyraźną odrazą oglądając zakrwawione ostrze kryształowego miecza, po czym ponownie zwrócił się do strażników przytrzymujących oszołomioną Kiraan.
-Do granic możliwości, ale zostawić mi go przy życiu.
Doskonale zrozumieli rozkaz i z przyjemnością zabrali się do roboty. Dowódca straży posłał maga jednym silniejszym ciosem na ziemię, a resztę pozostawił gwardzistom. Wyładowali swoje nie spożytkowane siły do woli, nie dając wpadającej w histerię i co chwila wybuchającej płaczem kapłance natury nawet szansy na obronę Illiannaela. Gdy odeszli przedarła się przez ludzi, obojętnych i wesołych, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.

Pierwsze co ujrzał po przebudzeniu się to światło. Niemal pewny, iż trafił już do świata zmarłych rozwarł powieki i rozejrzał się po domniemanym raju, ale szybko doszedł do wniosku, że albo jeszcze żyje albo w niebiosach mają niezbyt eleganckie biura zawalone nadgniłymi papierzyskami. Po chwili usłyszał cichy śpiew dochodzący z pokoju obok i odgłosy krzątaniny.
Podjął próbę podniesienia się z łóżka, ale skutkiem była jedynie fala piekącego bólu i mimowolny jęk. Zaklął siarczyście i opadł na świeżą pościel, przy okazji dochodząc do wniosku, że chociaż podobna, to nie może być jego kwatera. W izbie było nazbyt czysto, a w na ścianach nie lęgło się robactwo.
Zdaje się, iż osoba z pomieszczenia obok usłyszała jego jęki, bo śpiew ucichł nagle i ktoś powoli zmierzał do jego pokoju. Odwrócił się do drzwi ciekaw kto się nim opiekował. Był pewien, że nie może ujrzeć brata, bo skąd u licha taki piękny głos u Gyasa?
-Kiraan... -szepnął do siebie, kiedy dziewczyna przekroczyła próg.
"No tak, to przecież jasne" pomyślał uśmiechając się delikatnie.
Podeszła do niego niepewnie, ale z wyraźną radością malującą się na twarzy. Przysiadła na brzegu łóżka i odwzajemniła uśmiech.
-Myślałam, że jesteś martwy...- powiedziała cichym głosem, niemal nie wybuchając płaczem (co, nawiasem mówiąc, zdarzało jej się dość często, nawet jak na taką histeryczkę).
-Myślałem, że tego nie da się posprzątać- stwierdził wskazując skinieniem na swoje biurko.
-Będziesz moim dłużnikiem przez najbliższych kilka lat- odpowiedziała z uśmiechem, starając się
wrócić do normalnego tonu.
-Nie można tego załatwić szybciej?- spytał z udawanym niezadowoleniem.
-Dobrze, starczy że ładnie podziękujesz.
-Z wielką chęcią- odparł cicho i dźwignął się do pozycji siedzącej.
-Co chcesz...- wykrztusiła, ale nie dokończyła uciszona miękkim pocałunkiem. Objęła go i nie wiadomo jak długo trwałaby ta chwila, gdyby nie Gyas. Wpadł nagle do pokoju i powitał ich chrząknięciem.
Speszona dziewczyna wyszła pośpiesznie z izby omijając wzrokiem niskiego mężczyznę (przy jego wzroście nie było to trudne). Gdy wyszła, uśmiechnął się triumfalnie do Illiannaela, kręcąc głową.
-Pragnąłbym cię zacytować- rzekł i zabrał się do wymieniania tak często powtarzanych słów brata. -"Mam jej już dosyć", "każ jej się odczepić", "kocham tylko magię", "nigdy nie dam się omamić żadnej sfiksowanej kapłance natury" albo "ona mnie nie interesuje, może sobie robić co chce, spław ją", czy to nie twoje słowa, mój drogi?
W odpowiedzi otrzymał jedynie piorunujące spojrzenie.
-Planujecie ślub?- spytał ze słodką minką starając się go rozweselić.
-To był tylko... pocałunek, też mi coś!- rzucił Ili z goryczą, aby zakończyć temat, ale wywołał u Gyasa nieodpartą chęć skomentowania.
-Tylko pocałunek- przedrzeźniał go szczebiotliwym głosikiem. -Taaak... wiesz co? Pomagał ci akolita Henzer. Tak, tak, ten z kurzajkami wielkości pięści. Kiraan wybłagała u niego kurację leczniczą i to dzięki jego umiejętnością zostałeś uzdrowiony, niemal wskrzeszony. Powinieneś być mu wdzięczny i dać buzi... Brzydziłbyś się? Przecież to tylko pocałunek...
-Zamknij się! -warknął Illiannael. Tak się składało, że znał owego Henzera i mógłby przysiąc, iż widywał łajno piękniejsze od tego człowieka. Czasem nawet zapachem przeganiało odór jaki zawsze za sobą wodził... Odgonił myśli o swojej kuracji pod okiem potwornego uzdrowiciela, miał ważniejsze sprawy na głowie.-Znalazłeś już sposób na odnalezienie tej Hi...himit...lit...
-Hinihith- sprecyzował Gyas po czym zamyślił się na chwilę.-To będzie cięższe niż myślałem, można nawet powiedzieć, iż nie potrafiłem nawet podejrzewać jak trudno odnaleźć pojedynczą osobę na tak wielkim kontynencie. Cóż, zebrałem trochę informacji, ale i tak nie mamy co liczyć na tradycyjne sposoby poszukiwań.
-Więc co zrobimy?
-Musisz udać się do Greenshield, a mianowicie do siedziby adranów bractw. Posiadają oni w swojej siedzibie kamień o niezwykłej mocy magicznej, tak wielkiej, że niejeden śmiałek zginął próbując posłużyć się jego potęgą. Można mu zadać tylko jedno pytanie. W zamian zawsze chce tyle energii, ile będzie trwała rozmowa. Więcej nie wiem, ale ufam, że uda ci się dowiedzieć gdzie jest nasza nadzieja.

Duże krople deszczu zadudniły o szybę.
-W tej dziurze albo pada albo leje albo mży -stwierdził z rezygnacją Nitro Hartuum, kmieć z Loreai i najgenialniejszy przestępca w dziejach Złotych Lądów.
-Nadeszły puste czasy, lecz to jedynie cisza przed burzą -mruknął chudy czarodziej siedzący przy drzwiach.
Nie znali się, nigdy nie widzieli na oczy, a do Nitra zaprowadziła czarodzieja sława złoczyńcy i Kiraan, szalona dwórka Adimetry, o dość rozległych znajomościach...
-Co cię sprowadza do Greenshield? -zapytał półgłosem odchodząc od okna. Ludzie rzadko przychodzili do niego z uczciwymi intencjami.
-Musisz znaleźć dla nas pewien przedmiot...-odparł mag.
-Pospolita kradzież, wybacz ale to dla mnie cios poniżej pasa, poniżenie, rozumiesz? To nie mój kaliber -wycedził z krzywym uśmieszkiem, ale padły słowa, które zmusiły go do powrotu.
-Runa Wyroczni... Vena Celebrone.
Słowa wypowiedziane szeptem obudziły w nim nagły przypływ dziwnych uczuć. Musiałby zdobyć się na najwyższe świętokradztwo, uciec się do czynów jakie nie śniły się nawet najokrutniejszym z demonów i ryzykować swoją duszę dla pieniędzy. Jednym słowem...
-Wykazuję najwyższe zainteresowanie.
-Dobrze, bardzo dobrze –mruknął czarodziej spoglądając na potężnego, brązowowłosego mężczyznę z lekkim powątpiewaniem.-Jak na osobę twojego pokroju wyglądasz... dość pospolicie.
Nitro zmrużył oczy.
-Obyś nie miał okazji przyjrzeć mi się z bliska, kiedy będę skręcał ci kark, drogi panie czarodzieju.
-Nie interesuje cię do czego potrzebna jest mi Runa Wyroczni? –zmienił temat nie schodząc z pozbawionego emocji tonu.
-Mam to gdzieś.
-Jesteś idealnym najemcą –stwierdził z denerwującym uśmieszkiem mag.-Przyniesiesz zdobycz do świątyni Celebrone, będzie tam na ciebie czekał kapłan imieniem Faros de’Atha. Jeśli go nie poznasz, on pozna ciebie. Żegnaj.
Odwrócił się gwałtownie i pozostawił najemnika z zadaniem i wątpliwościami.

Świątynia Celebrone, Białej Pani nie należała do najokazalszych w czasach, kiedy wróżów i wszelkich jasnowidzów traktowano jak zwierzęta. Właściwie od zwyczajnych sklepów wyróżniał ją jedynie szyld. Specyfika tego miejsca opierała się również na fakcie, iż nigdzie indziej nie włóczyło się tylu hochsztaplerów i innego pospólstwa klasy oszustów.
W sąsiedztwie znajdowała się rzeźnia i niewielka karczma. Wieśniacy przychodzili popić po całym dniu pracy, a w obskurnych pokoikach na górze zatrzymywali się najodważniejsi z podróżnych.
-Szlag by-jęknęła Kiraan, gdy kolejny szczur przemknął bezczelnie tuż pod jej nosem. Jako druidzka kapłanka powinna kochać wszelkie żywe stworzenia, ale postanowiła ograniczyć tę ogólną listę do wszystkiego co nie pełza, nie kąsa i nie roznosi zarazków. Nienawidziła więc co najmniej połowy świata fauny.
Chciała właśnie unicestwić nędznika, usprawiedliwiając się podejrzeniem opętania u futrzaka, gdy do izby wszedł Illiannel.
-Nareszcie-burknęła na powitanie.-Toczę tu prawdziwą bitwę-wskazała na miejsce, gdzie przed chwilą był szczurek.
-Więc i ty jesteś zmęczona? –zapytał, nie widząc nic podejrzanego, z czym można by walczyć.
-Tu jest pełno gryzoni-warknęła, po czym znużona bezcelową wymianą zdań, zmieniła temat.-Nitro się zgodził?
-Chyba tak, zdawało się, że jest naprawdę zainteresowany naszą propozycją.
-Twoją, ja tylko wskazałam właściwą osobę.
Spojrzał na nią z wyrzutem.
-Masz zły humor, ale nie musisz się na mnie wyżywać.
-Wybacz, lecz ta podróż miała być miłą wycieczką –żachnęła się dziewczyna.-Do tej pory negocjowaliśmy z chciwymi kapłanami, pragnącymi wykraść najwyższą relikwię Szarych Magów i z najsłynniejszym przestępcą kontynentu.
-Jakoś tak wyszło...
Uśmiechnęła się lekko i wskazała na okno wychodzące na wschód, z którego widać było kawałek świątyni.
-Dobrze, że chociaż jeden punkt wycieczki zaliczony.
Odwzajemnił uśmiech.
-Taaak, tyle że był dość nieprzewidziany.
-Napisałeś już do brata? –spytała, nagle przypominając sobie o Gyasie wyczekującym jakichkolwiek wiadomości.
-I co niby miałem napisać?
-Hm... Pomyślmy, może...-zrobiła znaczącą przerwę i spojrzała na Iliego z wyczekiwaniem.
-No i sądzisz, że to dla niego ważne? –rzekł z iście „tragicznym” wyrazem twarzy.
-Nie-odrzekła całkiem poważnym tonem.-Teraz mamy zupełnie inne sprawy na głowie.
-Ratowanie świata, och, jakie to mdłe...
-Ratowanie lepszej części świata, mój drogi.

Nitro zebrał właśnie w swojej melinie zwanej niegdyś chatą rybaka tych najlepszych z tych najgorszych i próbował wyjaśnić tępym cwaniakom o co w ogóle w misji biega. Było ich raptem sześciu, a i tak robili wrażenie małej armii. Bezwzględni, obrzydliwi, chamowaci i zachłanni; cechy idealne do takiej wyprawy.
Tylko jeden z nich łączył te cechy z niebywałą inteligencją, sprytem i opanowaniem. Czasem Nitro żałował, że jego jedyne rodzeństwo ma na imię Sahda i jest uroczą brunetką o ciemnych oczach. Może zyskałaby sławę większą od niego i wielu innych podobnych mu drani. Niektórzy sławili ją do czasu, gdy dowiedzieli się, że mistrz zbrodni jest zgrabną blondynką i co jakiś czas musi robić przerwy w grabieżach (średnio co miesiąc – dla niedomyślnych).
-Naszym celem będzie jeden z artefaktów jasnowidzów, Runa Wyroczni.
Kilka pomruków, półuśmieszków i jedno beknięcie.
-Nie wiemy gdzie się znajduje, lecz jest to podstawą wiedzy większości wróżbitów, więc możemy któregoś poprosić o przysługę.
Kilka śmiechów i pojedyncze pierdnięcie.
-Jeżeli zdobędziemy ów przedmiocik nie poskąpią nam złota.
Bezgraniczne zadowolenie na gębach towarzyszy mówiło mu, że osiągnął cel. No, może niezupełnie.
Wszyscy odeszli ze świadomością, że jutro to samo miejsce, ta sama godzina. Wszyscy prócz Sahdy.
-Nie podoba i się to co próbujesz osiągnąć-oznajmiła patrząc bratu prosto w oczy.-Świętokradztwo dla zarobku, zapewne trzeba będzie zbezcześcić jakąś świątynię i zgasić kilku kapłanów. Dla sakwy złota.
-Nie wiesz jeszcze kim jest nasz pracodawca-odpowiedział jej z uśmiechem klepiąc przyjaźnie po ramieniu. Odsunęła powoli jego rękę.
-Proszę, mów.
-Ja też nie wiem, ale wyglądał na urzędnika z Loreai, ponadto przedstawił się jako czarodziej.
Sahda zmrużyła oczy.
-Czy ty się kiedyś zmienisz, braciszku?
-Będę zawsze tym samym draniem co zawsze.

Brat najwyższego kapłna. Właśnie z tego znany był Derio. Nie jako osoba, ale jako cień wielkiego geniusza. Jedyne co potrafił to przesiadywanie na słońcu w niewielkim ogródku willi i zajadanie się ciastem. Dzisiejszego dnia niestety nawet tego zabrakło, a padało niemiłosiernie, więc zaszył się na poddaszu z książką o zabójcach, wielkich bohaterach, smokach i temu podobnych. Wszystko czym nie był…
-Padają mury fortecy zachodu! -zacytował z pasją głównego bohatera.-Przyjdź, przyjdź, śmierci moja luba!!
Nagle coś skrzypnęło, a na parapecie jednego z okien pojawił się bezkształtny cień.
-O cholera, ja nie na serio! -jęknął Derio, sądząc iż bogowie przyszli się mścić.
Postać podeszła do zwiniętego w kłębek pulchnego mężczyzny i zaśmiała się miarowo.
-Uważaj, bo gadatliwość jest oznaką słabości. My, zabójcy, wolimy milczeć.
-Czego chcesz demonie!?!
-Czego ja chcę… Od drobnej informacji, świstka mapy lub też cienkiej książeczki. Droga do Runy Wyroczni.
Derio wstał i zaczął wycofywać się tyłem do drzwi.
-Zaraz, biuro mojego brata jest na dole, zaraz ci to przyniosę.
-Jakoś ci nie ufam!
Mały nożyk przeleciał przez całe pomieszczenie i trafił w książkę, którą przerażony sługa arcykapłana niósł pod pachą. Minę miał taką, jakby zaraz miał narobić w gacie.
-O bogowie! -jęknął roztrzęsionym głosem i sięgnął do kieszeni.-Ja… noszę to przy sobie… to… najważniejszy relikt naszej świątyni… brat mnie zabije!!!
Chwiejnym krokiem podpełznął do zabójcy i podał mu nieduży zwój zapisany czerwonym atramentem. Krwawoczerwonym atramentem.
-Nie, braciszek cię nie zabije. Nie będzie plamił swoich śnieżnobiałych rękawic arcykapłana. Cóż, widać tylko taka szumowina jak ja może go wyręczyć.
Tak więc ostatnie co w życiu zobaczył nieszczęsny Derio to obojętny wzrok Nitro, króla złodziei.

-Ja zwykle odwalam sam całą robotę!
Zebrali się tym razem w okolicach przystani Greenshield. Cała grupa spoglądała na szefa z lekką obawą.
-Czy komuś prócz mi przyszło do głowy, żeby zajrzeć do arcykapłana?! Wszyscy baliście się o własne tyłki i poszliście na łatwiznę, tymczasem ja wydedukowałem, że tylko arcykapłan posiada jakikolwiek rzeczowy dowód na istnienie Runy Wyroczni i objaśnienia jak się do niej dostać.
-To był mój pomysł-przypomniała mu delikatnie Sahda, ale starając się by wszyscy usłyszeli.-Jak zwykle…
Tylko kilku inteligentniejszych z grupy zdobyło się chociażby na ironiczny uśmieszek.
-Według mapy świątynia Wyroczni znajduje się w Greenshield -rzekł wymijająco.-Problem w tym, że jakieś trzy mile pod nami.
-Jakim cudem?-jego siostra wcześniej nie widziała artefaktu kapłanów, więc nie kryła zdziwienia.
-Niegdyś było tu miasto należące do Starożytnego Ludu, do elfów królestwa Penna Namarie. Byli oni wspaniałymi budowniczymi, artystami, a także czystymi i potężnymi kapłanami. To oni pracą swoich rąk zdobyli się na to wspaniałe dzieło, które przetrwało do dziś.
-Zostań krasomówcą-zasugerowała niewinnie.
-Jak skończymy karierę to różne rzeczy mogą się wydarzyć-przypomniał jej z lekkim wyrzutem.
-Nie gadaj-mruknęła ironicznie. Przypomniało jej się jak w dzieciństwie chciała zostać uzdrowicielką i uśmiechnęła się do siebie. Kto wie, może Nitro ma rację…
-Musimy udać się na północ, nie wiemy jak rozległa jest świątynia, więc spróbujemy poszukać zejścia w głąb ziemi w najbliższych jaskiniach. Będziemy schodzili po troje, radzę nie izolować się od grupy, jaskinie to na ogół niebezpieczne miejsca.
-Dosyć chrzanienia, ruszamy jutro rano!!!-zawołał ktoś z tłumu i natychmiast spotkał się z poparciem całej grupy z wyłączeniem szefostwa.
-Idioci…-żachnął się Nitro, ale dał sobie spokój z upomnieniami. Do jego towarzyszy i tak nic nie docierało.

Illiannael przesiadywał w pokoju umierając z nudów. Czasem dawał się nawet namówić na zakupy z Kiraan, co było jeszcze nudniejsze jak mazanie palcem po zakurzonym stoliku w pokoju. Żeby chociaż mieć się na kim wyładować! Sprzedawcy w butikach to nie to samo co młodzi, chorzy na swoim punkcie książęta kornijscy. Tamci przynajmniej byli głupi na swój własny, oryginalny sposób.
-Coś cię gnębi? -zapytała w końcu Kiraan.
-Chciałbym-przyznał szczerze i ziewnął przeciągle.-Ten idiota, którego wynajęliśmy pewnie się nieźle obija.

Nitro ledwie trzymał się na nogach, gdy stanął na skraju jednej z jaskiń z dwoma idiotami u boku. Sahda szła z kimś innym, dla wyrównania poziomu intelektualnego w grupach, więc zabrał ze sobą dwójkę najdebilniejszych sług. Podał jednemu część swoich rzeczy i zszedł do opadającego niemal pionowo szybu. Kiedy tylko trochę oddalił się od wyjścia obaj sługusi spojrzeli na siebie porozumiewawczo i zabrali się do roboty. Kamień był duży, ale to trwało ledwie kilkanaście sekund.
-Co wy wyprawiacie, debile!?! Dlacze…
Nie zdążył dokończyć pytania, bo przypomniał sobie, że oddał im wraz ze swoimi wytrychami, kamizelką i sejmitarem sakiewkę ze skóry.
-Szlag by!
Został sam, a jedyna droga prowadziła na dół. Puścił się skalnej ściany i zdał na los. Nie było tak wysoko jak sądził, więc wylądował na kuckach. Sięgnął do pasa. Został mu tylko nóż i bukłak. W sakiewce była hubka i krzesiwo… Ciekawe jaka będzie reakcja zdrajców, gdy ujrzą co ukradli swemu pracodawcy, rezygnując z sowitej zapłaty za wykonanie misji.
-Debile! -powtórzył rozglądając się dookoła.
Znajdował się u wylotu korytarza, najwyraźniej długiego, bo niemal czuł przestrzeń przed sobą. Ściany zostały zrobione z jakiegoś niespotykanego, niebieskiego materiału, podobnego do marmuru, a na podłodze połyskiwały złote runy w języku Starożytnych.
Dał krok przed siebie, ale szybko przekonał się jak nierozważnie postąpił. Ledwie uniknął włóczni, która z nieprzyjemnym chrupnięciem wbiła się w przeciwległą ścianę. Przełknął ślinę na myśl, że mogła to być jego czaszka. Spojrzał pod nogi i ze zdziwieniem odkrył, iż napis na którym stał zabłysnął na czerwono. Nawet nie potrafił go odczytać, ale szybko stwierdził, że każda z run na posadzce to jakaś pułapka. Więc jak ma niby przejść? Sufitem? Cofnął się powoli do bezpiecznego wylotu jaskini i cisnął wściekle kamieniem. Z na przeciwka rozległ się głuchy dźwięk. Kamień, który wracał raczej nie przypominał rzuconego przez Nitra. Był “troszeczkę” większy.

Sahda znajdowała się w podobnym szybie, przy podobnym wylocie, tyle że miała ze sobą dwójkę ludzi, a za sobą otwartą przestrzeń. Była na tyle domyślna, żeby najpierw rzucić kamieniem, by sprawdzić teren. Setki strzał padło na posadzkę i uruchomiło kolejne pułapki. Przez chwilę obserwowali pokaz zapadni, włóczni, ścian zderzających się ze sobą jak gigantyczne tłocznie, zatrutych gazów kłębiących się w oddali i wielu innych ciekawych wynalazków.
-Niektóre problemy rozwiązują się same -westchnęła Sahda zwracając się do towarzyszy stojących jak posągi i gapiących się na pozostałości po korytarzu śmierci.-Uważajcie na te złote napisy, to nadal aktywne pułapki, po tych czerwonych też chodźcie ostrożnie, nawet elfom zdarzają się niewypały.
-Dobrze! -zawołali równocześnie i ruszyli w głąb świątyni.

Nitro uniknął śmierci tylko dzięki niewielkiej nierówności na początku korytarza. Schował się w zagłębieniu i odczekał dla pewności kilka minut, aż kamień się zatrzyma. Efekt przetoczenia się głazu był podobny jak upadku strzał w korytarzu Sahdy. Wszystkie pułapki uruchamiały się kolejno dopóki nie było już czego uruchamiać. Kamień utorował mu drogę.
Ruszył powolnym, ostrożynym krokiem po szczątkach strzał, włóczni, noży i bogowie wiedzą czego jeszcze przez granatowy korytarz. Wsłuchany we własne kroki i zapatrzony w słabo połyskujące znaki na posadzce nie zauważył, że od jakiegoś czasu coś go obserwuje, coś inteligentnego i niebezpiecznego…

Korytarz skończył się po piętnastu minutach miarowego marszu. Doszedł do pierwszej, pustej komnaty i za razem pierwszego rozwidlenia. Tym razem poszedł prosto, zdając się los.
Kawałek dalej, w równolegle biegnącym szybie Sahda straciła pierwszego towarzysza, utwierdzając się w fakcie, że niewypały istnieją. Tyle że nie słyszała, ani nie widziała mechanizmu pułapki, a na ciele tego człowieka nie zostały żadne ślady, rany czy chociażby stłuczenia. Miał tylko twarz wykrzywioną w grymasie bólu i niesamowicie puste, czarne oczy, w których niemal odbijała się śmierć. Nawet tęczówki wygasły i zalały się upiorną czernią.
-Chorował na coś? -zapytała drugiego towarzysza. Pokręcił energicznie głową.
-Dobrze go znałem, był okazem zdrowia-wycedził marudnym tonem.
-Jeżeli tchórzysz to się wycofaj! -warknęła wściekle i po kilku sekundach została sama z głupim wyrazem twarzy i niemiłym wrażeniem, że jest sama w ciemności. Po raz pierwszy od wielu lat chciała do mamusi.

Kolejne komnaty były puste i coraz to większe, zastanawiał się czy nie zboczyć z drogi, ale stwierdził że to nie byłoby zbytnio rozsądne, zgubić się w takim miejscu zapewne nie jest ciężko. Doszedł w ciszy do dosyć sporej już sali, ale tym razem napotkał się na zamknięte, przeogromne drzwi. Wyciągnął rękę, ale poczuł że coś go powstrzymuje, jakby ściska za przegub. Odruchowo kopnął w portal i tym samym pozbył zarówno ostatniej przeszkody jak i dziwnego ucisku na nadgarstku. Nie wierzył specjalnie w duchy…
Miejsce, gdzie przed chwilą stały ogromne drzwi zionęło pustką, drewno rozpłynęło się w powietrzu, a jedyne co teraz widział to samotna czerń.
-Bardzo sprytne-mruknął do siebie.-Te elfy to mają łeb.
Próba autopocieszenia jakoś nie wyszła. Sztywnym krokiem przekroczył próg i znalazł się w kompletnych ciemnościach. Może przesadzam… Gdzieś na drugim końcu sali jarzyło się pojedyncze światełko. Pozostało mu jedynie zaufać podłodze i podążać za światełkiem. Miał cholerną nadzieję, że nie będzie to światełko w tunelu do zaświatów. Jego kroki odezwały się dziwnym echem, więc dla poczucia pewności zaczął biec. Nawet nie wiedział kiedy znalazł się przed szerokim ołtarzem, na którym leżała dwunastościenna kostka zbudowana z pajęczyny światła. Na każdej ściance widniał inny znak Jasnowidzów.
“To musi być to” pomyślał i wyciągnął rękę po zdobycz. “Banalnie łatwe!” W tym momencie końcówki jego palców zetknęły się z czymś ciepłym i odskoczył jak oparzony. Coś, z czym się zetknął krzyknęło kobiecym głosem:
-Ty zniewieściały idioto!
To mogła być tylko jedna osoba.
-Sahda… Zabierajmy ten duperel i znikajmy zanim okaże się, że nie jesteśmy tu sami.
-Co masz na myśli? -spojrzała bratu w oczy i od razu wiedziała, iż coś jest nie tak.
-Mam dziwne przeczucia.
Wyciągnęła rękę po runę, ale znowu zetknęła się z czyjąś dłonią. Tym razem nie był to jej brat, coś niewidzialnego trzymało ją za przegub i ściskało z całej siły. Jęknęła i spróbowała odsunąć się od ołtarza. Na próżno.
-Jesteście tego pewni? -wyszeptał bezosobowy, pusty głos.-Jesteście pewni, że chcecie uwolnić światło?
Zaczęli rozglądać się w panice, ale nikogo nie dojrzeli, ani nie usłyszeli kroków, czy chociażby oddechu żywej istoty.
-Kim jesteś!?! -zawołał Nitro, a jego głos odbijał się od ścian wielkiej sali.-Pokaż się!
Jeżeli to możliwe to wokół nich zrobiło się jeszcze ciemniej. Uścisk na przegubie Sahdy zmalał, a przed nimi pojawił się chłopiec. Małe dziecko o mlecznej karnacji. Nie widzieli siebie, a dostrzegali jego. Jego włosy i ubranie spajały się z ciemnością, a czarne oczy wyglądały jak puste dziury. Sahda wzdrygnęła się, przypominał jej tego martwego mężczyznę, zapewne zrobił coś nie pomyśli tego małego i zginął, a może został zabity dla kaprysu dziecka?
-Jeżeli uwolnicie światło, wasze ujrzycie więcej niż kiedykolwiek, jesteście pewni swojej decyzji?
-Tak-szepnął chrapliwie Nitro. Rzadko się bał, ale z bogami nie ma żartów, a już nie raz zalazł pomniejszym bóstwom za skórę.
Chłopiec podszedł do ołtarza i przysiadł na jego krańcu.
-Więc proszę, czyńcie swoją powinność. Tylko pamiętajcie… Światło nie zawsze oznacza prawdę.
Nitro miał to gdzieś, w końcu i tak to ten czarodziej będzie miał do czynienia z tą wyrocznią, on tylko odwala czarną robotę.
-Szybciej, łatwiej! -powiedział do siebie i wyciągnął błyskawicznie dłoń. Nagle cała sala rozbłysła promienistą jasnością. Zamknęli oczy, ale światłość raniła ich nawet przez zamknięte powieki.
-Uważaj pani, to tylko śmiertelnicy-usłyszeli znajomy, obojętny głos.
-Kim jesteście i po co mnie wzywacie?
Nie usłyszeli pytania z określonego punktu, głos był w nich.
-Po co mnie wzywacie Nitro i Sahda z równin Szinear, z państwa Aisakun?
Najwyraźniej to coś samo szukało odpowiedzi w ich umysłach. Sahda po omacku znalazła rękę brata i ścisnęła ją serdecznie. Jak małe dzieci czekali co się stanie. Razem dzielili strach i zdołali go pomniejszyć.
-Dzieci śmiertelników, nie musicie się mnie obawiać-tym razem głos był łagodniejszy, a jasność zmalała na tyle, że mogli uchylić trochę powieki i wbić wzrok w posadzkę.-Nie jesteście winni, ani nawet świadomi swego poczynania. Półkrwi bóg, półkrwi człowiek, Illiannael Ananke odpowie po śmierci za moje nadejście, powiedzcie mu to. Odpowiedzią na jego pytanie jest przyszłość odległa o sześć mileniów, a ratunek jeszcze się nie narodził, zapamiętajcie moje słowa.

-Illiannael Ananke!!! -wołali gorączkowo idąc przez miasto. “Mam zamiar jak najszybciej skończyć tę pokręconą sprawę i zacząć karierę piwowara” stwierdził wcześniej Nitro, a Sahda poparła go w zupełności, nawet zadeklarowała pomoc. Mieli już raz cięższe misje do wykonania, ale rozmowy z pełnej krwi bogami to lekka przesada.
-Pan Illiannael Ananke wynajmuje pokój w tutejszej oberży! -poinformowała ich jakaś wysuszona staruszka z koszem owoców na sprzedaż.
Polecieli natychmiast we wskazanym kierunku mało nie zabijając po drodze grupki niezbyt trzeźwych przechodniów. Wparowali do oberży i zatrzymali się dopiero w pokoju hotelowym (bodajże jedynym).
-Czego, mieliście się zgłosić u Farosa de’Atha! -mruknął czarodziej znad kubka gorącej kawy. W głębi duszy cieszył się, że w końcu cokolwiek przerwało jego nudę. Zadyszany Nitro zmierzył go wściekłym spojrzeniem.
-Pomiot szatana-warknął, a jego ręka powędrowała w okolice nożyka przypiętego u pasa.
-Daj sobie spokój-warknęła Sahda.-Mamy to skończyć czy nie?
-Posłuchaj zawszony magusie -kontynuował tamten, nie zważając na siostrę.-Rozmawialiśmy z tą “wyrocznią” i powiedziała nam ile trzeba, ale zanim ci to wyjawię żądam zmiany ceny za informację.
-A… czego chcesz?
-Życia na twój rachunek w najlepszej dzielnicy Loreai!
Na chwilę zapadło milczenie, po czym Ili wzruszył ramionami.
-Może być, nie będziesz pierwszy ani ostatni.
Nitro chciał wspomnieć jeszcze coś o bogatych bubkach, ale Sahda go uprzedziła:
-Wyrocznia kazała ci powtórzyć, że; odpowiesz po śmierci za jej wywołanie, odpowiedź na twoje pytanie jest oddalona o sześć mileniów i ratunek jeszcze się nie narodził, zadowolony?
Czarodziej spuścił wzrok.
-Nie bardzo, ale i tak wam zapłacę. Właściwie to nie muszę już martwić się o pieniądze, możliwe że niedługo i tak nie będą mi potrzebne…




strony: [1] [2] [3] [4]
komentarz[9] |

Komentarze do "Kishkankal zwany Końcem (I-V)"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.118361 sek. pg: