..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Potęga cz.1


(Historia osadzona w świecie Forgotten Realms)


Ponury namiot zbudowany z drewnianych pali i skór zwierząt prawie wcale nie chronił przed szalejącą na zewnątrz ulewą. Torgus Ironbraker ślęczał nad wyskrobany w mokrej ziemi planem pola bitwy. Otarł krople deszczu spływające mu do czarnych jak cień oczu. Wyciągnął potężne ramiona napinając gigantyczne bicepsy wielkości czterech pięści człowieka. Jego wygląd budził grozę tak samo wśród wrogów jak i własnych żołnierzy. Zaśmiał się głośno ciesząc się że wreszcie opracował taktykę walki. Znał swoich przeciwników doskonale, jednak nie miał pojęcia jakie fortele zastosują. Giganci chociaż podobnie jak orkowie uwielbiali zabijać walczyli przeciwko niemu, na szczęście było ich tylko kilku. Do walki stanęły także krasnoludy, które nigdy nie zapomniały szkód wyrządzonych ich ojcom przed laty. Dotychczas orkowie zajęli prawie całe terytorium krasnoludów klanu Firearm, jednak nieliczne wojska postanowiły poprowadzić kontrofensywę i odbić swoje wspaniałe twierdze. Od czasu kiedy królem klanu został Baldwin coraz większe terytoria zostawały przyłączone do ich nielicznego królestwa. Torgus sam nie wiedział co robić, gdy dowiedział się o kolejnej ofensywie z dwóch stron. Spojrzał na topór leżący w rogu namiotu.
- Niedługo mi się przydasz - powiedział, po czym położył się na czarnej, wilgotnej ziemi.
Ork podziwiał swoje wojska z zachwytem. Mimo iż były zdziesiątkowane przez toczące się bitwy, dalej stanowiły potęgę. Siedząc na swoim wielkim worgu sprawdzał wojowników. Tu i tam wybuchały kłótnie.
- Idioci! - powiedział do siebie i podjechał to kłócącego się oddziału, aby go uspokoić. Gdyby wśród tej armii byli inni orkowiez jego plemiona... Oni na pewno nauczyli by ich posłuszeństwa. W przeciwieństwie do swoich współbraci o jaśniejszym odcieniu skóry żyli w górach i tam nauczyli się posłuszeństwa wobec wodza, lojalności i walki. Każdy kto był inny od nich jeśli przeżył, żałował do końca życia gdy wzbudził niesmak w plemieniu Wuuz-Taran. Na przód wyjechały dwa rydwany ciągnięte przez worgi, oraz machina goblinów. Denerwowała go, gdyż nie była poruszana przez siłę mięśni, lecz dzięki silnikowi. Technika... orkowie powinni gardzić techniką! To domena krasnoludów. Nikt nie chciałby być podobny do tych długobrodych grubasów. Zaśmiał się widząc małe gobliny ginące pod swoją nieobliczalną machiną, która właśnie wycofała się wprost na część obsługantów miażdżąc ich przeraźliwie. Gobliny nie były przydatne. Prawie nie potrafiły walczyć, ani nawet zrobić czegoś pożądnego. Wyjechał na klin by obserwować odjeżdżające rydwany. Obrócił się i jeszcze raz spojrzał na armię. Kilku dzikich orków powoli traciło cierpliwość, chcąc walczyć. Ich poprzebijane i pomalowane barwami wojennymi twarze wyglądały okrutnie dla zwykłego człowieka. Pare metrów od nich znów doszło do kłótni w długich szeregach wojowników. Tuż za nimi stali najpotężniejsi z orków, członkowie elity i jego osobista ochrona. Siłą mogli równać się z Torgusem, jednak nie byli aż tak wytrzymali i okrutni. Poza tym byli przeraźliwie głupi. Ich potężne bary podnosiły się i opadały w rytm uderzeń bębnów. Jeden z nich spojrzał na dowódcę. Podniósł do góry dwie bronie ryknął. Chciał walczyć. Generał spojrzał na sztandar armii. Setki czaszek wrogów zwisających bezwładnie z pala. Popatrzył na mokre po nocnej ulewie pole bitwy. Świeciło słońce. Dobra pogoda dla łuczników. Uśmiechnął się pod nosem wiedząc że krasnoludy nie preferują walki na dystans. Na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze postacie. Gigantyczny humanoid z wielką maczugą opuszczoną wzdłuż ciała szarżował wprost na nich. Z flanki nadchodził oddział krasnoludów w doskonałych stalowych zbrojach. Torgus uśmiechnął się ukazując długie beżowe kły.
- Waaagh!!!!! - Krzyczał szarżując.
Dookoła walały się części ciała zarówno orkowego, jak i krasnoludzkiego. Torgus ogarnięty szałem krwi siekł na lewo i prawo kończąc żywoty kolejnych wrogów. Rydwany zanim zostały zniszczone przez maczugi gigantów, zmiażdżyły trzech z nich. Orcza jazda była zdziesiątkowana przez szalejące w powietrzu głazy miotane przez olbrzymów. Mimo to Torgus wiedział, że zwycięstwo leży w jego rękach. Niszcząc ostatnich żołnierzy krasnoludów spojrzał z pogardą na uciekającego generała. Stare krasnoludzkie powiedzenie mówiło "Jeśli uciekniesz dziś, pojawisz się by walczyć jutro". Król Baldwin widocznie się z nim zgadzał. Torgus widząc nadciągających krasnoludów, wymachujących toporami, krzyknął by zebrać przy sobie regiment żołnierzy, którzy pomogli by mu walczyć. Wojownicy pochłonięci bitwą zapomnięli jednak o całej dyscyplinie. Stanął sam przeciw nadciągającym wrogom. Jego wilk kłapał potężną paszczą wyposażoną w rzędy ostrych jak sztylety kłów. Generał wydał okrzyk bojowy. Krasnoludy zawachały się przez moment i zwolnili, ale wspomnienie dawnych krzywd poderwało je do dalszej szarży. Torgus ważył topór w rękach. Zimno stali dodało mu odwagi, której i tak miał w sobie wiele. Mimo iż miał nikłe szanse na zwycięstwo zaczął atakować. Potężnym ciosem zwalił jednego wojownika z nóg, raniąc śmiertelnie. Inni atakowali dalej nie zauważając nawet, że dwoódca ich oddziału zginął. Potężny cios topora udeżył prosto w przedramię orka. Krzyknął i jednym ciosem odciął głowę agresorowi. Wrogowie otoczyli go. Atakował coraz słabiej. Ręka krwawiła coraz bardziej i w końcu topór zaczął ciążyć mu w ręce. Mimo to położył trupem kolejnych trzech przeciwników. Jego wilk zagryzł jednego, a jeden jego kieł był złamany.
Nagle do otoczonego dowódcy przedarli się żołnierze. Było ich zaledwie kilku, ale pokonali już wszystkich innych wrogów. Jeden z wojowników był wyraźnie roślejszy i dowodził grupą. Ochroniarz machnął prymitywnym toporem, miażdząc hełm wroga. Ten złapał się za głowę, zatoczył i upadł na kolana. Grupa orków widząc to wydała okrzyk bojowy i zaczęła siec wroga. Torgus mógł spokojnie się wycofać. Na polu bitwy nie ostał się żaden wróg oprócz walczącej grupy. Morale krasnoludów spadały, aż w końcu zaczęli uciekać. Orkowie dogonili ich i wybili co do jednego. Torgus zszedł z worga i wytarł ranę o leżącego w pobliżu trupa krasnoluda. Splunął na niego i odszedł do obozu w którym nocowali.


* * *


Posłaniec zamrugał gdy oślepiające promienie światła odbijające się od zbroi króla trafiły w jego oczy. Rozejrzał się jeszcze raz po wąskiej komnacie. Małe okna osadzone wysoko dawały mało światła i trudno było dostrzec co kryje się w cieniu. Na ścianach wisiały gobeliny przedstwiające wielkie zwycięstwa sojuszu. Przy tronie znajdującym się na środku stali dwaj doradcy króla, który siedział zamyślony. Jego oblicze było pokryte zmarszczkami, a jego jasnoniebieskie oczy były zapatrzone gdzieś w dal. Otrząsnął się po czym sciągnął koronę by podrapać się po głowie. Przyczesał długie siwe włosy palcami i nałożył koronę z powrotem.
- Powtórz wiadomość! - powiedział nagle do gońca, który podskoczył zaskoczony.
- Orkowie odbijają kolejne twierdze na południu. Główne wojska Baldwina musiały się wycofać. Król krasnoludów prosi o wsparcie. - rzekł zdenerwowany posłaniec.
Król westchnął. Mimo iż nie był wcale stary wyglądał na jednego z leśnych druidów żyjących po 300 lat. Brzemię władzy ciążyło nad nim, zwłaszcza teraz. W trakcie trwającej wojny. Wojska Tashalaru były liczne, jednak nie na tyle by król mógł wysyłać je krasnoludom w pomocy. Mimo to wiedział że jeśli tego nie zrobi krasnoludy, najsilniejszy i najodważniejszy sojusznik jego małego państwa leżącego na południu krain, obrócą się przeciwko niemu. Wojna z orkami trwała od dość dawna. Jednak dopiero teraz, dzięki doskonałemu dowódcy, orkowie zaczęli zwyciężać w bitwach. Wspaniałe fortece i cytadele krasnoludów klanu Firearm zostawały przejmowane przez barbarzyńską rasę. Dawało im to wielką przewagę w obronie.
- Panie - odważył się odezwać posłaniec - jest jeszcze jedna informacja.
- Mów! - ponaglił go król.
- Giganci wypowiedzieli wojnę orkom - Jeżeli poprzednia informacja była zła to ta należała do jednej z najlepszych jakie król usłyszał w ostatnich czasach. Giganci, istoty władajce wielką siłą. Bezlitosne i zabójcze. Ich ambicje wskazywały bardziej na zawarcie sojuszu z orkami. Priorytetem dla każdego giganta była śmierć przeciwnika, więc wojna była miłym zaskoczeniem dla władcy. Dzięki temu klan Firearm miały szanse odeprzeć kolejne ataki nawet bez pomocy królestwa.
- Co proponujecie? - spytał cicho król Tagvern swoich doradców.
- Cóż... myślę że powinniśmy wysłać krasnoludom z pomocą jeden z naszych oddziałów. Dzięki temu obrona ich twierdz może zostać bardzo ułatwiona. Każdy żołnierz ma wartość w tej wojnie. A każda bitwa może zmienić losy naszego królestwa - powiedział łysy, wysoki człowiek w obszernej todze.
- A twoje zdanie Atrusie? - zapytał król drugiego ze swoich zaufanych pomocników.
- Wydaje mi się że Goris ma rację - odpowiedział po czym popatrzył na jego twarz i uśmiechnął się.
Tagvern nie wyglądał na zdziwionego, jednak w głębi duszy odczuwał dość duże zaskoczenie. Jego dwaj doradcy, porywczy i inteligentny mimo swojego zachowania Goris oraz spokojny i nieco mniej sprytny umysłowo Atrus zgadzali się rzadko. Sam szukał przez wiele lat doradców którzy kłócąc się będą przedstawiać dobre argumenty, co pomoże mu osiągnąć wyższą wydajność w rządzeniu. Atrus i Goris pasowali doskonale do tego schematu. Ta decyzja musiała być naprawdę dobra skoro zgadzali się obaj.
- Możesz odejść! - powiedział gońcowi. Posłaniec odwrócił się by wyjść, nie zapominając o ukłonie przy drzwiach do komnaty. Król siedział przez dłuższą chwilę w bezruchu zastanawiając się kto najlepiej nadawał by się do roli dowódcy żołnierzy na froncie. Miał już zawołać strażników by przyprowadzili jednego z dowódców, gdy nagle drzwi do sali otworzyły się z wielkim hukiem. Do sali weszło trzydziestu ludzi w, niezbyt błyszczących przez osiadający na nich kurz, zbrojach płytowych i z wielkimi, dwuręcznymi mieczami na plecach. Wmaszerowali w równym tępie, grzechocząc osprzętowaniem, na środek sali idąc w trzech kolumnach. Zatrzymali się w jednym momencie. Prawie wszyscy uklękneli na jedno kolano i opuścili głowy. Człowiek ze środka pierwszego rzędu przeszedł jeszcze kilka kroków do przodu i także uklęknął.
- Ku chwale Tashalaru królu Tagvernie! - wykrzyknął i spojrzał w zmarszczoną twarz władcy. - Melduję że mój oddział paladynów zakończył zadanie ekspansji na wschodzie! Nie ponieśliśmy żadnych strat! - ciągnął dalej dowódca. Z jego zmęczonej twarzy emanowało uczucie dumy i honoru. Widać było że paladyn nie ma nawet siły by siedzieć, jednak klęczał i patrzył prosto w oczy swojego pana ze spokojem.
- Ach to ty Zarkasie... - powiedział zaskoczony król. Najwierniejszy i najbardziej oddany Tashalarowi dowódca, oraz jego najlepsi żołnierze pojawili się w odpowiednim momencie - Mamy dla ciebie kolejne zadanie... na południu orkowie znowu zaczęli atakować. Ostatnio doszło nawet do klęski wojsk Baldwina. Przywódca klanu prosi o wsparcie. Wydaje mi się że domyślasz się na czym polega twoje zadanie. -
- Oczywiście królu! - wykrzyczał Zarkas zachowując kamienną twarz. W głębi serca chciał odnaleźć spokój w wiecznej wojnie o władzę państwa. Nic nie było jednak ważniejsze od obowiązków które spoczywały na barkach kapitana paladynów.
- Ku chwale Tashalaru! - krzyknął
- Powinieneś zacząć już dziś. Jednak wiem że należy ci się odpoczynek. Przebyliście długą drogę. Zgłoś się dzisiaj do Darogna. Uzupełni on wasze zapasy. Macie trzy dni by wyruszyć. Powodzenia! - powiedział król po czym odesłał wojowników w swoją stronę. Odeszli spokojnie w zwartym szyku, podobnie jak podczas wejścia. Pozostawiając króla samego swym rozmyślaniom w towarzystwie Gorisa i Atrusa... pozostała do załatwienia jeszcze jedna sprawa.

* * *

Wędrując wciąż na północ Torgus odczuwał że jego misja dobiega końca. Krasnoludy, znienawidzony przez niego lud, już wkrótce miał zostać zmieciony z powieszchni południowej części krain. Wiele lat zajęło mu zdobywanie respektu wśród orków. Jednak trud się opłacił. Orkowie, najmniej rozgarnięta z inteligentnych ras zamieszkujących krainy, nie potrafili zjednoczyć się pod dowództwem jednej osoby. Zazwyczaj władcą zostawał najsilniejszy i najbrutalniejszy z orków, tak jak i w tym wypadku, jednak był obalany już po kilku dniach, kiedy podczas następnej bitwy inny ork okazywał się mocniejszy. Rządy Torgusa trwały już od wielu lat, a orkowie wierzyli mu bezgranicznie. Przewodził już ponad pięćdziesiątce bitew, które jak na razie okazywały się zwycięskie. Potrafił zorganizować całą swoją armię, nawet tchórzliwe gobliny. Może to jego wygląd wzbudzał poczucie zagrożenia w jego żołnierzach, a może po prostu słuchali go wiedząc, że tylko on może poprowadzić swój lud do zwycięstwa. W każdym bądź razie ork był najlepszym dowódcą na jakiegokolwiek mogliby trafić.
Podróżowali już sześć dni w kierunku fortecy Aztul. Była to ostatnie miejsce które krasnoludy klanu Firearm były w stanie bronić. Jeśli klan Firearm próbował sprowadzić pomoc z kraju Tagverna, czego domyślał się Torgus, to nie powinni zdążyć z pomocą w obronie ostatniego miejsca w którym urzędował klan. Ludzie byli słabi, ale dobrze zorganizowani. Pomoc jaką mogli udzielić, prawdopodobnie zaważyłaby na przebiegu bitwy. Co prawda oba ludy nie darzyły się zbytnią miłością, lecz w chwilach takich jak ta liczyła się pomoc dostarczona z każdego sojuszu.
- Niech dorwę się do tych zakutych łbów! Zmiotę z powierzchni każdego krasnoluda, który stanie mi na drodze... i giganta też - mruczał pod nosem ork.
Zastanawiał się wciąż co mogło skłonić olbrzymy do wypowiedzenia im wojny. Nigdy nie były przeciwne atakom orków, tym bardziej że same czasami dołączały do armii która ruszała na podboje. Ataki gigantów były dziwne, ale jeszcze dziwniejsze było to że giganci, istoty nie grzeszące zbytnią inteligencją, były w stanie stworzyć armię czy po prostu zorganizować swoje ataki. Jeśli już walczyły to rzucały się hordą na przeciwników, nie zważając na to jakie mają szanse. Zazwyczaj ich życia kończyły się, gdy przed bitwą, wędrując samotnie natykali się na grupę wrogów. Atakowali bez namysłu uderzając wielkimi kamieniami lub drzewami, które służyły im za maczugi. Często też, gdy w ferworze walki gubiły swą broń, uderzały pięściami lub kopały co wcale nie było mniej efektywne. Czasami gdy były otaczane, wręcz siadały na swoich wrogach, miażdżąc ich i dusząc.
Torgus zatrzymał się, a wraz z nim cała armia. Stali na płaskiej półce skalnej z której prowadziło strome zejście w dół, a potem łączyło się z drogą biegnącą na wschód, na końcu której widać było małą plamkę.
- Forteca Aztul - westchnął, chociaż zabrzmiało to jak warknięcie, ork. Tak wiele lat spędził wyczekując dnia w którym będzie mógł zniszczyć wszystkie miejsca w których mógł osiedlić się znienawidzony przez niego klan. Ten dzień nadejdzie wkrótce. Rozkazał swoim żołnierzom rozłożyć obóz, a sam wyszedł na krawędź połki i obserwował krainę, która miała zostać miejscem jego triumfu. Jego armia przybyła górami drogą z zachodu. Na południu było widać dalsze, zaśnieżone masywy górskie, a na północy w oddali jeszcze jedną twierdzę - Dolselar. Podbił ją kilka miesięcy temu. Krasnoludom udało się uciec i Torgus ze swoją armią spędził długie tygodnie wybijając wrogów ukrywających się na tamtych terenach. Spojrzał jeszcze raz na ostatni punkt jego drogi do zwycięstwa. Ten dzień nadejdzie wkrótce...

* * *

Orkowie przegrupowali się a następnie zaczęli rozkładać obóz. Najpotężniej wyglądający z nich stał nakrawędzi skalnej półki spoglądając na kraniec horyzontu. Nadia uśmiechnęła się. Naciągnęła kaptur na głowę i zaczęła schodzić z ośnieżonego szczytu z którego obserwowała armię Torgusa. Na pewno zostanie chojnie wynagrodzona z informacje. Dokładniej otuliła się ciemnym płaszczem i zniknęła w cieniach jednego z głazów porozrzucanych na szczycie.

* * *

Wyruszyli w podróż około trzech godzin po audiencji u króla. Czas naglił a Zarkas i jego żołnierze byli potrzebni. Podczas odpoczynku, jeśli można było to tak nazwać, najedli się pierwszy raz od dawna, zamienili niektóre ze swoich uszkodzonych broni na nowe i przygotowali nowy ekwipunek. Zaraz potem odmaszerowali w widoczne przy dobrej pogodzie masywy gór na południu. Trzydziestu żołnierzy poruszało się teraz powoli u podnóży zaśnieżonych gór. Maszerowali już tego dnia ośmiu godzin i wkrótce mieli rozłożyć obóz. Prawie tydzień zajęło im dojście tutaj. Dzisiaj mogli skończyć podróż, ale każdy z żołnierzy dobrze wiedział, że jeśli teraz odpoczną to gdy dotrą będą mogli pomóc oblężanym w bardziej wydajny sposób. Po pół godzinie doszli do krawędzi góry, którą wędrowali. W tej chwili rozciągały się przed nimi równiny, a gdzieś daleko z przodu widniał szary kształt - ich cel. Rozłożyli obóz i wystawili warty nie wiedząc nawet, że kilkaset stóp nad nimi znajdował się inny obóz.

* * *

- Zwariowali - powiedziała do siebie wojowniczka zauważając rozkładających obóz paladynów. Zmieniła kierunek swojego schodzenia i dotarła do obozu. Wartownicy pojawili się przy niej niemal natychmiast. Nadia ściągnęła kaptur i strząsneła długia blond włosy z ramion.
- Ach to ty! - powiedział jeden z nich - Myśleliśmy że tym razem Tagvern nie wyśle cie za nami.
- Widocznie wydaju mu się że nie poradzilibyście sobie bez pomocy... - odpowiedziała - I chyba ma rację - prychnęła. Strażnik spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Drugi ze strażników, stojąc z tyłu, przygotowywał się do walki. Nigdy nie był pewny zamiarów szpiega, lepiej nie być zaskoczonym.
- Mam krótką i ważną informację - odezwałą się znowu Nadia - Niestety jest też bardzo kosztowana - uśmiechnęła się.
- Król płaci - odpowiedział szybko paladyn nie chcąc popadać w konflikty przez sprawy finansów.
- Niech wam będzie. W takim razie podaję informację. Jesteście tysiąc stóp pod obozem armii orków. Prawdopodobnie największej i najbardziej zorganizowanej jaka stąpała kiedykolwiek po powieszchni krain. - powiedziałą i odwróciła się na pięcie, po czym odeszła zostawiając wartowników własnym problemom i obawom. Patrzyli przez chwilę zdezorientowani w odchodzącą wojowniczkę, która po chwili rozpłynęła się w cieniu góry.

* * *

Torgus usłyszał na dole jakieś głosy. Spojrzał w dół ale zobaczył tylko śnieg u podnóży gór. Przeszedł w inne miejsce aby zobaczyć co dzieje się na dole. Gdy wychylił się ze wschodniej strony półki ujżał kilka czarnych punktów w dole i migające światło. Uśmiechnął się obnażając swoje beżowe kły. Poszedł do swojego obozu i rozkazał dwudziestu wojownikom elity, aby ruszyli za nim. Mimo że jak większość orków byli tchórzami podążali za tym, który doprowadził ich tak daleko w walkach z krasnoludami. Schodząc powoli po skałach, by nie zostać zauważonym lub nie poślizgnąć się na śniegu, obserwowali grupę ludzi na dole. Dwóch z nich weszło do obozu i coś powiedziało. Reszta przestała odpoczywać, pośpiesznie zgasiła ogniska i złożyła posłania. Ustawili się w zwartym szeregu i zaczęli maszerować na wschód - w kierunku fortecy Aztul... Torgus zaczął domyślać się przyczyn przybycia tu wojowników. Wyobrażał sobie również jakie skutki może mieć pozwolenie dostania się im do twierdzy. Przyśpieszył, a wraz z nim reszta orków.
Kiedy wszyscy dotarli na dół przywódca rozkazał ustawić się w szyku. Odczekał chwilę oceniając odległość od przeciwników. Oddalili się już o dość duży dystans. Szarża nie miała sensu. Orkowie musieli zmniejszyć odległość szybkim marszem, mając nadzieję że przeciwnicy ich nie zauważą i nie przyśpieszą.
Powoli zbliżali się do oddziału paladynów Tashalaru, kiedy nagle jeden z odzianych w zbroję mężczyzn zerknął do tyłu. Powiedział coś szybko i wojownicy wyciągneli swoje dwuręczne miecze i ustawili się w formacji obronnej. Torgus widział że byli to trudni do pokonania przeciwnicy. Sam fakt że stosowali tak złożony szyk obronny zdziwił orka. Uważał że może on dać zwycięstwo nawet nad bardzo przeważającym wrogiem, ale jego niezorganizowani wojownicy nie widzieli by się jak ustawić się by bronić się najlepiej więc taktyka nie dawała by nic w jego armii. Teraz mogli rozpocząć szarżę. Torgus przyśpieszył, wybiegając na klin i przygotowując swój wielki bojowy topór do uderzenia. Wojownicy z jego armii podążyli za jego przykładem, biorąc zamach prymitywnymi mieczami, toporkami i pałkami.
Wojownicy Torgusa i Zarkasa starli się. Od pierwszych uderzeń padło już dwóch orków i jeden z paladynów. Torgus wbiegł w sam środek formacji rozcinając na dwoje tułów przeciwnika i tym samym wprowadzając chaos w szeregach wrogów. Formacja rozpadła się w ciągu kilku następnych sekund, a orkowy przywódca położył kolejnego wojownika odzianego w zbroję.

* * *

Dowódca paladynów ciął mieczem kolejnego orka, który pojawił się przed nim. Trafiajać w palce zaciskające się na maczudze pozbawił przeciwnika możliwości ataku. Wykorzystując tą przewagę wbił swój wielki miecz między żebra. Ork próbował zawyć, ale z jego ust wydobyła się krew skutecznie tłumiąc wszystkie dźwięki. Zarkas wyszarpał broń z ciała i wykonał obrót, po to by trafić następnego agresora w świńską twarz. Widząc że szeregi jego żołnierzy przełamują się zdecydował się na ryzykowny krok. Krzycząc niemal jak ork, wbiegł między swoich podwładnych, a Ci rozstąpili się w kilka sekund. Paladyn wybiegł na klin i wykonując obroty ciął orków, którzy teraz go otaczali. Gdy znalazł się na tyłach zaczął skupiać na sobie uwagę przeciwników. Orkowie bronili się, jednak wzięci w krzyżowy ogień polegli w ciągu następnych trzydziestu sekund. Ocierając pot z czoła Zarkas sprawdził stan swój i swoich żołnierzy. Ośmiu leżało martwych między umięśnionymi ciałami orków. Jeden był poważnie ranny w głowę, ale mógł maszerować. Zarkas został cięty w łydkę, co trochę utrudniało mu poruszanie się. Szybko odmówili modlitwę za poległych i odmaszerowali zanim pojawiły się posiłki. Jedno z ciał orków miało długie cięcie na brzuchu i głęboką szramę w policzku. Torgus drgnął lekko i otworzył powoli jedno oko przeklinając wrogów. Leżał jeszcze moment by zebrać siły, po czym wstał i trzymając się za brzuch odszedł, pociągając za sobą nogę, w kierunku gór.

cdn.

Thalis.
komentarz[8] |

Komentarze do "Potęga cz.1"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.028980 sek. pg: