..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Laurevandrel



Kochani to jest mój prezent dla was... dla calej bylej ekipy stalmachowskiej.
Dla ciebie Allugran za poskromienie gai... nie sadziłam że ci się uda.
Dla ciebie Morgotli zabojco troli...tylko ty tak potrafisz przyjacielu.
Dla ciebie Perodok bo nie dales się usadzic na tylku tylko dzialasz.
Dla ciebie Krots... to za te kury które ci znosilismy zebys mogl być wielkim magiem.
Dla lotara i urlicha... mam nadzieje ze osiagniecie cel... ja jestem już blisko mitrilowi ksiazeta.
Dla Heleny mazidlo trola najbardziej sympatycznej kobiety...i przepraszam za ta amnezje...
Dla ciebie Misiek bo stworzyles wielka czesc tego swiata
A zwlaszcza dla MG bez którego ten swiat nigdy by nie zaistnial w calosci.
Dzieki Endrius za wszystko co pomiogles nam przeżyc... Ali.

-I-

Niewielka polanę otoczona gęstym lasem delikatnie oświetlał mdły ogień palonego ogniska a po okolicy unosił się zapach suszonego mięsa. W ciszy, jaka panowała dało się usłyszeć odgłos każdej łamanej gałęzi współgrającej z sykiem palonego drewna. Karłowate, wysuszone drzewa, chociaż gęste nie budziły spokoju w siedzących przy ogniu towarzyszach. Sprawiały bardziej wrażenie żywych i krzyczących, wyciągających długie ręce przed siebie istot, przewrócony pień jakby chwytał gałęziami siedzących na nim kompanów a wysokie trawy zabierały powietrze.
-Słyszałem o czym wczoraj mówiłeś Tornisie.
-Doprawdy? O czym?
-Nie udawaj. Wiesz przecież...- niziołek niepewnie spojrzał na towarzysza
-Posłuchaj Driadzie synu Da hala, są pewne rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć.
-Dość już słyszałem żeby zacząć się zastanawiać. Udowodnię ze potrafię dochować tajemnicy...Przecież czuje jak wszystko, co mnie otacza na mnie patrzy, mów!
-Uparty jesteś waść! - starzec nie skrywał rosnącego w nim niepokoju. Wstał i odszedł od ognia a długi cień wił się za nim niczym nieodstepujacy go na krok towarzysz. Uniósł kościstą dłoń w kierunku czarnego nieba a w cieniu, jaki padał teraz na jego twarz dało się dostrzec jedynie błyszczące ślepia wpatrujące się w to, co niziołek tak usilnie starał się pojąć. Palce jego dłoni wydłużyły się jakby drapały to, co jest na niebie, jakby to jeden z jego długich pazurów sprawił ze z ust Morzliba płynie krew...
-Widzisz te dwa księżyce?- kontynuował nieodrywając wzroku od nieskończoności zawartej w tym, na co właśnie wskazywał - są w nich zawarte tajemnice, o których wiedza może pozbawić cię snu na zawsze, bo zawsze będziesz oglądał się za tym, czego przyczyna się stały i co stało się ich przyczyna...
Niziolek nie był już pewien czy powinien się obawiać tych jałowych pustkowi plujących zewsząd na niego jadem, czy bać się tego, co jest obok niego czy tego, co jest przed nim. Ziemia, na której stawiał bose stopy zapadała się, konary, pod którymi odpoczywał zamykały się nad nim, ptaki głośnym skrzekiem raniły uszy... Ale ten, który stal przed nim otwierał jednym palcem niebo i pozwalał, aby wypłynęła z niego zimna krew.


-II-

Biegła, co tchu przed siebie...Byle tylko dotrzeć do swoich.
Gałęzie targały ubranie, nogi i twarz miała pocięte i opuchnięte...Biegła dalej byle tylko zdarzyć. Nieopanowany ból przeszył udo i poczuła jak ciepła krew spływa po równie mocno obolałej łydce.
UNIMALE WA EL MADUS zdarzyła jeszcze wyszeptać a niewidoczna pajęcza nic zaklęcia otoczyła już jej zdrętwiale ciało.
Naga pierś unosiła się teraz równomiernie a ciężki oddech jakby ustal. Uchyliła wysuszone usta i utkwiła szkliste oczy w prześwitującym poprzez gałęzie niebie.
-Khahid...
Smukły elf nachylił się nad leżąca przed nim elficka kobieta... Jedyna zresztą w ich komandzie.
-Obiecuje El... Obiecuje...
Sięgnął ręka do jej torby i wyciągnął zapakowany w płótno i rzemień pakunek
-Oko smoka... Musisz zdążyć.

Niespełna dwa lata temu dotarła do Marienburga. Schodząc z barki rzuciła porozumiewawcze spojrzenie na Lotara. Gburowaty mężczyzna zaplątał palce w gęstej posklejanej brodzie i nerwowo rozejrzał się po okolicy. Oboje wiedzieli ze ich sojusz jest tylko chwilowy. Nie z ich winy, lecz z winy jeszcze bardziej gburowatego niż Lotar-Urlicha. Wiedzieli już w momencie jego zawarcia...mitrilowi książęta...Wspólny tytuł dla ich trojki po, bitwie, która stoczyli a w której każdy z nich walczył przeciwko sobie.

Portowe miasto nie robiło na niej wielkiego wrażenia. Wszędzie w dokach poustawiane lodzie wyglądały co prawda efektownie, jednak widok żebraków trzymających się płaszczy marynarzy i zapach ryb drażniły wszelkie jej zmysły. Wysokie odrapane budynki w większości zapadające się drewniane kamienice i puste skrzynie ustawione przed nimi. W oddali prześwitujący rynek, na którym jak w każdym mieście będzie stal dąb, ratusz i może jakaś świątynia...To wszystko już widziała. I w takim mieście ma się znajdować słynna elficka dzielnica, kiedy wszędzie wokół tylko krzyczący ludzie?

Wąska ulica ciągnęła się daleko przed nią. Nie wiedząc nawet czy wybiera dobry kierunek ruszyła przed siebie, niepewnie i powoli. Drażnił ja odór surowego stęchłego mięsa, drażnili ludzie trącający ja, drażniły budynki i krzyczące dzieci...czuła unoszący się w powietrzu zapach krwi i potu, nie wiedziała tylko czy czuje to, co było czy to, co będzie.
Dzielnica elficka, największa w całym Imperium. Musi gdzieś tu być, dlaczego tylko nie widać żadnego z nich...Zewsząd otaczający ja ludzie, ich zawistny wzrok nie pozwalały czuć się pewnie.
Przycisnęła mocniej do siebie oburęczny miecz. Pod palcami poczuła delikatne rysy wykutych na nim nurów otaczających rękojeść i klingę.
-Do przodu elfko, masz czas do zachodu...

Stanęła przed szyldem karczmy. U bliźniaków...To tutaj.
Uchyliła delikatnie drzwi karczmy i mocniej wciągnęła powietrze. Nie było zapachu starego tytoniu, nie czuła już potu, smrodu zwietrzałego piwa i wymiocin. Było cicho i przyjemnie...Mila odmiana po tak długiej podroży.
Mdłe światło padało na wnętrze karczmy. Za szynkwasem było pusto sama jednak karczma gościła
zdawałoby się kilku stałych bywalców. Kilka równo ustawionych stolików, na których nadal poukładane były krzesła, niewielkie podwyższenie na środku i malutki kominek, w którym delikatnie tlił się jeszcze ogień nadawały temu miejscu uroku. Podeszła do stolika przy schodach i usiadła. Teraz mogła dokładniej przyjżeć się pozostałym gościom. Pięciu elfów siedziało przy stoliku naprzeciwko. W ciszy sączyli -jak poznała po woni unoszącej się w karczmie parawonskie wino.
Jeden z nich uniósł dłoń w znaczącym pozdrowienie geście i wskazał na puste miejsce. Niepewnie podeszła, odłożyła miecz i usiadła obok. Teraz mogła przyjrzeć się dokładniej, chociaż blade światło nie dawało jej wielkich możliwości. Wojownicy. Nim zdarzyła cokolwiek powiedzieć postawiono przed nią napełniony puchar z winem.
-Nowa w tym mieście?-ten sam elf, który zaprosił ja do stolika odezwał się pierwszy. Pozostali milczeli.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie. Długie jasne włosy opadały mu na twarz, oczy błyszczały na srebrno. Dwa niewielkie warkocze splecione z przodu dodawały tylko uroku jego delikatnym nawet jak na elfa rysom. Zielone skory, w które wszyscy byli odziani zdecydowanie wskazywały na klasę zawodowa a i władczy sposób mówienia przesądzał o wojowniczej naturze być może każdego z nich.
-Tak...- szepnęła w obawie, aby nie zakłócić spokoju, który tutaj panował. Przede wszystkim jednak nie chciała zwracać na siebie uwagi. No cóż, tytuł, który jej nadano nie zapewniał jej raczej spokojnego życia a ciekawskich kusił.
Spojrzała na zakapturzona postać po przeciwnej stronie stolika. W panującym wokół mroku dało się zaledwie dojrzeć bliznę zdobiąca jego twarz.
-Szukam...
-Szukasz nas - zdecydowanym tonem odezwał się zabliźniony. Dopiero teraz spostrzegła szereg łuków równo ustawionych pod ściana. Wszystkie długie refleksyjne. Łucznicy - dobrzy łucznicy. Bo któż nosiłby taki luk... Jak nie...
Ten sam jasnowłosy elf nachylił się nad nią i przyciągnął mocniej do siebie
-Czekaliśmy na ciebie Laurevandrel
Powoli opuściła dłoń, w której trzymała puchar. Dyskretnie sięgnęła po sztylet, nim jednak zdążyła go wyciągnąć poczuła mocny uścisk na nadgarstku. Niepewnie spojrzała na kolejnego z nich, który trzymał teraz jej dłoń. Poczuła jego przeszywający wzrok na sobie, wcale jednak nie nieprzyjemny. Rozwarła dłoń, aby uwolnić się z uścisku. On sam puścił ja tak dyskretnie ze zapewne nikt z pozostałych nie zauważył tych gestów.
Ponownie spojrzała na najbardziej tajemniczego z nich, który budził w niej pewne obawy, on z kolei nie spuszczał z niej wzroku.
- Dosyć skromnie wygładzasz jak na mitrilowa księżniczkę... El.
Spojrzała na siebie. Stara, nieświeża jutowa koszula wiązana na rzemień i zniszczony skórzany kubrak, skórzane spodnie i zużyte buty. Po ośmiu dniach spędzonych na barce było na niej widać wszelkie wydarzenia a i znamiona stoczonej bitwy nosiła na sobie. Musiała wyglądać żałośnie. Zacisnęła mocniej dłoń, tym razem jednak nie starała się ukryć narastającej w niej złości. Cichy śmiech echem rozległ się po karczmie.
-Ty zapewne jesteś Jawariel... - odezwała się. Tym razem to ona miała władczy ton. Pomimo poniżenia nie dala za wygrana, przecież to oni jej potrzebowali.
Teraz mężczyzna zdjął kaptur. Był starszy niż pozostali, zdecydowany i pewny siebie. Majestatycznym ruchem ręki sięgnął po trunek. Medalion. Dziwny...Rozwarta dłoń ze szponiastym pazurem przy kciuku. Czyżby symbol jakiegoś Boga? Ona sama czciła Liadriela tego symbolu jednak nie znała. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby przekonać się ze wszyscy je maja, i każdy z nich posiadał taki sam długi paznokieć jak w medalionie.
-Kim jesteście?
Nerwowe poruszenie dało się zauważyć wśród siedzących z nią przy stoliku mężczyzn. Tylko Jawariel zachował ten sam spokój a na jego twarzy nie dało się zauważyć nawet grymasu.
-Ja jestem Jawariel... To już wiesz. Pozostali to Aldril, Farill, Toroth i Khahid... Jesteśmy elfami... Co do tego raczej nie masz wątpliwości.
Aldrilowi zdążyła się już przyjrzeć, wydawał się nawet sympatyczny i uśmiechów jej nie skąpił. Khahid nie wiadomo, czemu nawet na nią nie spoglądał. Ciemne włosy związane z tylu rzemieniem i opanowanie wypisane na twarzy, ciemne oczy spokojnie wpatrzone w jeden punkt. Toroth ja przerażał. Kruczoczarne włosy zakrywające jego twarz i głęboki równie czarny wzrok. Najbardziej przerażały ja jego krwisto czerwone usta i sposób, w jaki na nią patrzył - jakby starał się pochłonąć jej myśli. A Faril? Po nim od razu dało się poznać ze lepiej nie podskakiwać. Mógł być groźny nawet dla niej, która jak jej się wydawało poradziłaby sobie z każdym. Jedno słowo i nie zawahałby się rozciąć ja w pół mieczem.
-A może któryś z was nie jest elfem panowie?- kontynuował Jawariel. Kolejna zniewaga, tego nie mogła pozostawić bez komentarza. < elfko znowu się wpakujesz w kłopoty >
-Czy to nie ja powinnam was obrażać i stawiać warunki? Widać aż tak bardzo mnie nie potrzebujecie... radźcie więc sobie. -Nie zastanawiając się dłużej sięgnęła po torbę i miecz. Zdążyła zaledwie wstać, gdy jednym szarpnięciem ja zatrzymano. Mocnym uściskiem Khahid usadził ja na krześle.
-Ładny miecz - odezwal się, kolejny raz zatrzymując na niej swój chłodny wzrok- miejmy nadzieje ze umiesz się nim posługiwać... Może się przydać.



-III-

Lotar jeszcze jakiś czas stal na barce przyglądając się miastowym. Po ośmiu dniach pobytu z marynarzami rozumiał, dlaczego z taka pogarda mówili o szczurach lądowych.
Mrowie...Gdyby mogli przeszliby po sobie. Każdy w swoja stronę. Nie widać tylko było Urlicha...Pewno siedzi teraz z krasnoludami i zbiera komando...Kharak Ungor...czy on naprawde chce wyzwolic stare kopalnie?
To nie żywot dla łowcy czarownic. Nie zwlekając dłużej skierował się w stronę rynku. Musi jak najszybciej dotrzeć do wioski druidów. Theodorus nie będzie na niego czekał a zwoje są potrzebne.
A i on był potrzebny Theodorusowi. Musi jeszcze tylko odszukać Davida. Młody mag iluzjonista od zawsze okazywał brak cierpliwości a przecież czas ich goni.
Znal już Marienburg znal tez Davida toteż znalezienie go nie stanowiło dla niego problemu. David zawsze zostawiał za sobą ślady, ewentualnie w grzeczny sposób pozostawała po nim zawieszona gdzieś wiadomość. Problemem natomiast była czekająca go kolejna wędrówka...Konna tym razem z młodzikiem, którego ciężko było upilnować. Wiecznie ciągnące się za nim kłopoty jakby dostały małych nóżek i zawsze były za jego plecami. Pozostawiał za sobą spalone wioski. Przechodząc splatanymi ze sobą ulicami zastanawiał się czy David ma już księgę...
Miastowi ustępowali mu drogi. Zawsze drżeli widząc łowcę...Lotar, co prawda nie był owiany sława...Nigdy jednak nie ukrywał, kim jest. Szczycił się każdym zabitym chaotykiem a chaos widział wszędzie. I tym razem nie oparł się pokusie sprawdzenia czy jakieś dziecko mrocznych Bogów nie odważyło się przejść obok niego nie czując nawet strachu a chełpiąc się swoja spaczona natura.

Bramy miasta otworzono i wyruszyli na trakt zostawiając za sobą potężne miasto otoczone ostrokołem. Młody iluzjonista nie kończył snuć opowieści o swoich nieudanych czarach i ich ofiarach. Z duma tez opowiadał o osiągnięciach...Tych większych i tych mniejszych.
Lotar zawsze widział w nim obrońcę uciśnionych, naiwnego, niedoświadczonego jeszcze maga, posiadającego jednak i tak nadzwyczajne moce, który podobnie jak Lotar pragnąłby wykorzystać swoje umiejętności w walce z chaosem.
Tym samym poskromił sobie starszego towarzysza. Wdzięku mu nie brakowało a i jego zmyślone opowieści zawsze przykrywały kipiące wręcz z niego ambicje.

Lotar nie śpieszył się. Miał już dosyć podroży, marzył o odpoczynku i dużym kuflu grzanego miodu. Nie przestawał myśleć o swoich towarzyszach. Urlich podobnie jak David dawał ponosić się ambicjom a do tego jeszcze uwielbienie rasy krasno ludzkiej. Nigdy nie potrafił zrozumieć dlaczego on i El tak wyraźnie podkreślają różnice pomiędzy ich rasami... ich...o ironio! Przecież Urlich jest człowiekiem.
Każdy z nich miał przecież swoje idee... Każdy z nich chciał im służyć... Dla Lotara nie ważna w tej chwili była równość czy różnice rasowe... Miał cos innego do zrobienia.
Czasami miał żal do towarzyszy ze w momencie, gdy on starał się ochronić wioski otaczające Góry Szare, w których przecież były zarówno elfy jak i krasnoludy... a i ludzi tam nie brakowało...Oni kloca się, kto jest lepszy.
Nie zamierzał dłużej rozwodzić się nad losami jego przyjaciół. Pragnął jak najszybciej dotrzeć do wioski. Stwory chaosu zagarnęły już spore tereny... Nie bal się goblinow, nie bal się żywiołaków...Ale fimiry nawet w nim budziły pewne wątpliwości, co do zwycięstwa.
Nerwowo oglądał się za siebie. Nawet tutaj widział to, z czym walczył. Karłowate drzewa, zgnite korzenie i przerażająca cisza, brak zwierzyny a zewsząd przyglądające mu się ślepia.
Ze zdumieniem przyglądał się Davidowi ten z kolei spoglądał z podziwem na Lotara, który zawsze wiedział gdzie czai się spaczenie... A tam gdzie spaczenie tam można wykorzystać magie.
Oboje mieli w tym swój cel i w gruncie rzeczy pragnęli tego samego.
Teraz oboje zastanawiali się nad losami Gór Szarych, znajdującej się tam wioski Bulfgara, krasnoluda, który czekał na nich u Theodorusa, dowódcy wioski Szarego Topora. Myśleli o losach lasów Loren i zamieszkujących je elfach... Ranald jeden wie czy wiedza już o zagrożeniu i nacierających zewsząd hordach chaosu.
Przez chwile wspomniał o nieposkromionej El. Ona kocha kłopoty... Zupełnie jak David. W grymasie oznaczającym uśmiech wykrzywił usta. Ciekawe, co teraz wykombinuje ta mała złośnica...

W milczeniu jechali przed siebie i chociaż nie mieli już wiele czasu nie męczyli koni. Do zmierzchu już niedaleko a parę godzin dalej jest zajazd. Wreszcie zasłużony odpoczynek.
- Oby tylko miód pitny mieli.


-IV-

Wyjęła z torby ciężki pakunek i postawiła przed sobą. Tym razem to Jawariel nerwowo się poruszył i wyciągnął dłoń w kierunku siedzącej naprzeciwko niego młodej i wścibskiej elfki.
-Nie tak szybko - zaprotestowała - mam tak bezinteresownie oddać część tego, co posiadam?
Kolejny raz śmiech rozległ się po pustej karczmie. Tym razem i jej właściciel zwrócił uwagę na grono osób siedzących przy jednym stoliku.
Nie poczuła się urażona... Nie tym razem. W nieszczerym uśmiechu, jaki posłała Jawarielowi wyraźnie było widać kpinę. Nie wypuszczała z ręki sporego pakunku a obok położyła sztylet. Tym razem nikt jej nie powstrzymał.
Nie była pewna czy dobrze robi, ona jedna ich pięciu. Ona ze sztyletem i mieczem gdzieś obok oni wojownicy i łucznicy. Nie mierzyła się z nimi. Przegrałaby, to jasne, miała jednak cos, co potrzebowali.
-Szalona jesteś, jeśli za kawałek mitrilu chcesz zginąć - ostrzegł Jawariel. Teraz już wiedziała ze to on jest dowódca pozostałych czterech najemników. Straciła już pewność słuszności tego, co zrobiła. Dlaczego jednak ściągnęli ja z tak daleka?..Musi być ważna. Ale dlaczego ona?
Nie zdążyła unieść głowy, gdy poczuła uderzenie i rwący ból w karku. Elf, który dotąd się nie odżywał teraz ściskał mocno jej krtań, czarne ślepia wpatrzone w nią zdawały się być bez wyrazu.
Czuła dokładnie jego oddech na twarzy a palce dalej się zaciskały. Nie wiedziała, kiedy ja puścił i upadla na ziemie. Pozostała jeszcze przez chwile w bezdechu nim udało jej się uspokoić.
-Siadaj Thoroth!
To zabrzmiało jak rozkaz.
Nadal niezorientowana w sytuacji wstała, niepewnie przysłoniła się ręka, nie wiedziała, bowiem czego się spodziewać... Kolejnego uderzenia czy poczęstunku pysznym parawonskim winem.
Khahid odsunął jej krzesło i wskazał na nie. Ledwie zdarzyła podejść, gdy ten sam jasnowłosy elf, który wcześniej ja zaprosił jednym kopnięciem odsunął je od niej.
Tym razem nie oceniała sytuacji... Nie musiała...
Tak samo szybko jak pozbyła się krzesła uniosła z ziemi miecz. Jednym zwinnym obrotem przysunęła się do jasnowłosego a ostrze jej broni oparła o jego krtań.
-Uważasz ze to zabawne... Aldril? - jej glos już nie był miły i zaczepny. Był zimny i zdecydowany, niósł ze sobą grozę i słychać w nim było rozdrażnienie,
uniosła wzrok na Jawariela
-Wiele nie zadam... Chce tylko z wami pojechać a wy bierzcie ten kawałek mitrilu...
Nie było już drwiny, nie było śmiechu. El odsunęła się od Aldrila i schowała miecz do pochwy. Tym razem nie odstawiła go na bok. Zapięła pas powrotem i usiadła.
-Więc?
Jednym ruchem ręki Jawariel wskazał na drzwi.
Chwile później siedzieli już sami.

Nim jeszcze nastał świt stała już przed bramami miasta i obserwowała jak po kolei docierają do niej niewielkie grupy elfów a każda z nich dowodzona była przez innego kapitana. Bystroocy-tak się zwali-wszyscy łucznicy. Trzydziestu może czterdziestu konnych zatrzymało się przy niej i przy Jawarielu. Bez słowa ruszyli przed siebie.

Erillan.
komentarz[4] |

Komentarze do "Laurevandrel"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.026460 sek. pg: